WIESŁAWA LEWANDOWSKA: - Gazety doniosły, że autorzy dokumentu „Raport smoleński. Stan badań” zainkasowali spore honoraria. Dużo Pan zarobił, pisząc teksty do rozdziału „System bezpieczeństwa i tragedia smoleńska”?
PIOTR BĄCZEK: - Zero! Żaden ze współautorów nie otrzymał honorarium! Była to albo praca społeczna, albo wykonywana w ramach obowiązków wynikających z uczestnictwa w zespole parlamentarnym. Można by raczej pytać o honoraria ekspertów z zespołu pana Laska, bo to ich gaże znacznie, nawet trzykrotnie, przekroczyły wysokość średniej krajowej pensji. Porównując możliwości finansowe obu zespołów, widać, że my jesteśmy biedakami. A mimo to w zespole sejmowym pod kierunkiem Antoniego Macierewicza powstało już kilka istotnych dokumentów. Mówienie więc o naszych „wielkich” zarobkach jest celową dezinformacją, kolejnym przykładem odwracania uwagi od istoty rzeczy, kolejną zasłoną dymną.
- To dość przykre, ale praca społeczna dla dobra kraju, za tzw. Bóg zapłać, jest na ogół uważana za niewiele wartą amatorszczyznę. I tak też, niestety, często ocenia się właśnie pracę zespołu...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- W takim razie trzeba zadać pytanie, czy np. byli szefowie BOR, ABW, SKW, którzy byli w służbie przez kilkanaście lat, naprawdę nie są profesjonalistami? Ludzie ci pracowali w służbach zarówno pod rządami lewicowymi, jak i prawicowymi, i dopiero PO zmusiła ich do odejścia... A na jakiej podstawie pracującym na rzecz zespołu sejmowego profesorom zagranicznych i polskich uczelni odmawia się profesjonalizmu? Właściwie narzuca się tu zasadnicze pytanie: Dlaczego państwo polskie nie chce wykorzystać wiedzy i doświadczenia tych osób, choćby do wspólnej korekty raportu Millera?
- Oczywiste wydaje się, że politycy koalicji rządzącej nie chcą już dłużej dociekać przyczyn katastrofy smoleńskiej, chcą szybko zakończyć temat, aby ulżyć społeczeństwu, które jest jakoby zmęczone pamiętaniem o katastrofie. Dlatego też rządowi eksperci najwyraźniej zlekceważyli ten ostatni „Raport smoleński” i nawet nie próbują już dyskutować z zawartymi w nim tezami.
- A jest to ważny, choć dla strony rządowej rzeczywiście bardzo niewygodny, dokument, bo dokładnie opisuje błędy, zaniechania i luki organizacyjne w tych instytucjach państwa, które miały zapewnić bezpieczeństwo wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Wskazuje też późniejsze uchybienia w pracy komisji Millera.
- Najciekawsze jest w nim jednak przejrzyste pokazanie tego - czym w badaniach smoleńskich najmniej się chyba zajmowano - jak bardzo po macoszemu była traktowana przez służby państwowe ta właśnie podróż Prezydenta.
Reklama
- To prawda. Nie da się ukryć, że polskie służby zawiodły. A mimo to ich szefowie zostali potem nagrodzeni licznymi awansami... Dlaczego? Działalność służb nie była później oceniana ani badana przez prokuraturę w tzw. wątku cywilnym. Prokuratura zajęła się działaniami BOR, natomiast innymi służbami (np. ABW, Agencją Wywiadu, Służbą Kontrwywiadu Wojskowego i Służbą Wywiadu Wojskowego) już nie, choć przecież miały one zasadniczy wpływ na przygotowanie wizyty. Regułą obowiązującą w służbach - w każdym razie tak było za rządów PiS - jest, że przed każdą z wizyt zagranicznych głowy państwa przygotowuje się prognozę sytuacji w wizytowanym rejonie.
- Tym razem tak nie było?
- Wszystko wskazuje na to, że przed 10 kwietnia 2010 r. nie było tego rodzaju prognoz ani analiz, a jeśli już jakieś gdzieś się pojawiały, to zawierały niepełny przekaz informacji. To co najmniej zastanawiające, bo przecież w ciągu kilku tygodni tuż przed uroczystościami katyńskimi na terenie Rosji było kilkanaście zamachów terrorystycznych, a w Kirgistanie doszło do zamachu stanu. Sytuacja była zatem co najmniej niepewna. Należało więc zakładać, że może dojść do jakichś nieprzewidywalnych zdarzeń także w czasie polskich uroczystości. Zwłaszcza że przyszło też ostrzeżenie o możliwości porwania samolotu UE. Już sama ta informacja powinna spowodować zwiększenie stopnia zabezpieczenia lotu Prezydenta RP. Zadaniem służb było opracowanie czarnego scenariusza. Nietrudno sobie bowiem wyobrazić, że w tak niespokojnej atmosferze może komuś zależeć na wywołaniu większej afery międzynarodowej.
- Tymczasem w Polsce nikt się tym nie przejął i można powiedzieć, że zbagatelizowano sprawę?
Reklama
- Informacja o możliwości porwania dotarła do polskiej policji, która przekazała ją odpowiednim służbom. Cóż jednak z tego, że służby o tym wiedziały, skoro nie podjęły stosownych działań, jeśli nie liczyć tego, że polskie myśliwce zostały postawione w stan alarmu. Tymczasem ani na lotnisku w Smoleńsku nie było zwiększonego zespołu BOR, ani przed samym wylotem nie dokonano żadnych specjalnych działań zabezpieczających.
- Dlaczego? Chodzi o zwykłą beztroskę i bylejakość instytucji państwa?
- Tu można snuć najrozmaitsze przypuszczenia i wszystkie są wielce prawdopodobne. Jednym z nich jest to, że mogło chodzić o skompromitowanie całej wizyty prezydenckiej i samego prezydenta Kaczyńskiego.
- W jaki sposób?
- Ta wizyta była tak źle przygotowana przez rząd, że nie mogła się udać. Nie tylko nie było szczególnych zabezpieczeń, stosownych do informacji o potencjalnych zagrożeniach, ale w dodatku była jeszcze gorzej chroniona niż wszystkie inne tego rodzaju wizyty zagraniczne. Być może nie zakładano aż tak czarnego scenariusza, jaki się zrealizował, ale na pewno polityczni konkurenci po cichu liczyli na jakąś „kolejną kompromitację” Prezydenta RP.
- Komu na tym najbardziej zależało?
- Tym wszystkim, którzy bardzo go nie lubili, którym po prostu przeszkadzał. Dlatego obniżono rangę tej wizyty już w rozmowach dyplomatycznych z Moskwą. Według polskiego MSZ, nie była to wizyta oficjalna. Polska dyplomacja nie zaopiekowała się nią tak dobrze, jak wcześniejszą wizytą premiera Tuska. Przeciwnie - robiono wszystko, aby ta wizyta się nie udała. Bo wtedy można by pokazać, że prezydentowi Kaczyńskiemu znowu coś się nie udało i np. TVN będzie mogła to pokazać.
Reklama
- W jakim stopniu to zlekceważenie wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu wynikało z atmosfery płynącej wprost z Kremla?
- Niewątpliwie toczyła się wspólna gra rządu Tuska i rządu Putina. Rozmowy na temat uroczystości w Katyniu, jak to zeznał jeden z urzędników, rozpoczęły się już jesienią 2009 r. W grudniu 2009 r. przedstawiciele Kancelarii Prezydenta wskazywali, że może dojść do takiej sytuacji, iż Rosja będzie rozgrywać polskie nieporozumienia między premierem a prezydentem w celu skompromitowania Polski na arenie międzynarodowej. Min. Mariusz Handzlik, odpowiedzialny za sprawy międzynarodowe w Kancelarii Prezydenta, przesłał na ten temat specjalną notatkę do min. Tomasza Arabskiego z Kancelarii Premiera, który z kolei przekazał ją ówczesnemu sekretarzowi Kolegium ds. Służb Specjalnych Jackowi Cichockiemu.
- I tu ślad po niej zaginął?
- Tak. Na razie nie udało się dotrzeć do dokumentów na ten temat. Nie ma więc odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie wszczęto specjalnych procedur ochrony wizyty w Katyniu.
- Dlaczego?
- Można postawić hipotezę z dużą dozą prawdopodobieństwa, że obydwa gabinety - i Putina, i Tuska - zgodnie grały na to, żeby ta wizyta Prezydenta okazała się kompromitacją i np. nieporadny Prezydent spóźni się na uroczystości w Katyniu. A to zostanie potem wykorzystane w kampanii prezydenckiej... I Kaczyński przegra.
- Mówimy o teorii spiskowej, i to na najwyższych szczeblach?!
Reklama
- Nie, mówimy o bardzo prawdopodobnym scenariuszu.
- I mówimy o świadomych zaniechaniach w przygotowywaniu wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu?
- Jeśli nie zakładamy tu żadnej złej woli, to trzeba by przynajmniej odpowiedzieć na pytanie, dlaczego polskie służby i instytucje państwa nie wywiązały się ze swych ustawowych zobowiązań. Nie wiemy, jak by przebiegały dalsze uroczystości, gdyby Prezydent szczęśliwie wylądował w Smoleńsku. Czy nie doszłoby do jakichś dziwnych komplikacji organizacyjnych? Zastanawiamy się tylko, czy to było wyłącznie niechlujstwo, bałaganiarskie zaniechania, czy jednak dość bezczelny bojkot Prezydenta.
- Nie bez przyczyny w „Raporcie smoleńskim” przypomina się tzw. incydent gruziński jako mocny sygnał dyskredytowania prezydenta Kaczyńskiego.
- Tak. W 2008 r. ludzie PO (podążając za sugestiami Kremla) sugerowali, że ostrzelanie prezydentów Polski i Gruzji mógł zorganizować sam prezydent Saakaszwili. Polski rząd zbagatelizował ten incydent, a tym samym dał sygnał przyzwolenia, że można bezkarnie lekceważyć polskiego Prezydenta. Pojawiły się wtedy prześmiewcze komentarze ważnych polityków, w rodzaju: „Jaka wizyta, taki zamach”; „Z takiej odległości nawet ślepy snajper by trafił”... Od 2007 r. przemysł pogardy wobec prezydenta Kaczyńskiego pracował już pełną parą.
Reklama
- I można powiedzieć, że pracuje do tej pory, z niewielką przerwą tuż po katastrofie...
- Niestety, tak... Dlatego nie twierdzę, że w 2010 r. doszło tylko do świadomych zaniechań ze strony samych służb specjalnych. Chodzi o całą atmosferę we wszystkich ważnych instytucjach państwa i w mediach. Według relacji min. Witolda Waszczykowskiego - w tamtym czasie wiceszefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego - szef MSZ zatwierdził decyzję, by nie przekazywać do Kancelarii Prezydenta ważniejszych informacji ze sfery stosunków zagranicznych. Można tylko podejrzewać - bo zespół Antoniego Macierewicza jest jeszcze w sferze badawczej - że Prezydent był podobnie traktowany także przez instytucje zajmujące się bezpieczeństwem.
- Instytucjami państwa rządził mechanizm przyzwolenia na lekceważenie Prezydenta?
- Tak. Dlatego podkreślam, że trzeba dziś mówić nie tyle o zaniechaniach służb państwa, ile o woli politycznej ich zwierzchników, czyli rządu. Same służby są strukturami ściśle zhierarchizowanymi i wykonują rozkazy.
- W „Raporcie smoleńskim” pojawiają się sugestie o wpływie służb rosyjskich na polskie decyzje podczas przygotowywania uroczystości katyńskich w 2010 r.
Reklama
- Tak. Ale właściwie to już w 2008 r. właśnie „Raport gruziński”, sporządzony przez ABW, udowodnił, że polskie służby specjalne są bardzo podatne na intrygi polityczne ze strony rządzących lub innych państw... A w 2010 r. zjawisko to było jeszcze bardziej nasilone. Polskie służby nie nadzorowały nawet przetargu na remont samolotu TU-154 M-1, nie nadzorowały właściwie i samego remontu (jeśli nie liczyć jednego bezradnego żołnierza), za to rosyjskie zapewne pilnie czuwały.
- „Raport” pokazuje teraz, jak wiele niejasnych okoliczności złożyło się na to, że zamiast pożądanej „pięknej kompromitacji” Prezydenta RP doszło do tragicznej katastrofy...
- Być może nikt nie zakładał aż tak czarnego scenariusza... Jednak bulwersujące wydaje się zachowanie niektórych osób zarówno przed, jak i po tragicznym 10 kwietnia 2010 r. Pozostający długo w cieniu smoleńskich dyskusji polski dyplomata Tomasz Turowski - oskarżany o niewłaściwe wywiązywanie się z zadania zorganizowania wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego - po 10 kwietnia wsławił się skandaliczną wypowiedzią dla rosyjskiego radia Finam, w której twierdził, że z „krwi ofiar zrodzą się dobre stosunki polsko-rosyjskie”.
- To samo mówili w Warszawie już w pierwszych dniach po katastrofie przedstawiciele polskiego rządu.
- I to było naprawdę niegodne. To jakby mówili, że teraz już nikt nie stoi na przeszkodzie w osiągnięciu nowego otwarcia na Wschód. - Katyń to doskonałe miejsce do porozumienia się premierów obu państw na grobach polskich oficerów - twierdził prof. Adam Rotfeld, gorący propagator tzw. resetu stosunków polsko-rosyjskich. Tę swoją tezę powtarzał na Uniwersytecie Warszawskim już po tragedii smoleńskiej.
- Prezydent już nie stał na przeszkodzie...
- Prezydent Lech Kaczyński z odmienną oceną moralno-polityczną zbrodni katyńskiej oraz inną wizją geopolityczną i swą polityką historyczną nie wpisywał się w politykę „resetu” z Kremlem. Dlatego wszelkimi metodami zniechęcano go do udziału w uroczystościach katyńskich. Dlatego obniżono rangę tej wizyty, nawet kosztem elementarnych wymogów bezpieczeństwa.
* * *
Piotr Bączek - politolog, publicysta. W latach 1999 - 2004 redaktor naczelny tygodnika „Głos”. Od 2006 r. członek Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI. W latach 2006-2007 pełnił funkcję szefa Zarządu Studiów i Analiz Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Pracował w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Odznaczony przez śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Złotym Krzyżem Zasługi