W Wielkanoc Kościół katolicki świętuje uroczystość Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, czyli Jego przejście ze śmierci do życia - fundament i istotę wiary chrześcijańskiej. To najważniejsze i najstarsze święto w Kościele.
PAP: Co dla osób ochrzczonych oznacza w praktyce życie tajemnicą Zmartwychwstania Chrystusa?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Tadeusz Wojda SAC: Zmartwychwstanie to podstawowa prawda naszej wiary. Św. Paweł w liście do Koryntian napisał, że "gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, wszystko byłoby daremne". Wierzymy, że chrzest jest przejściem ze śmierci do życia, ze stanu grzechu pierworodnego do świętości. Nie zmienia się wygląd człowieka ani jego pesel czy dane osobowe, zmienia się natomiast jakość jego życia, ponieważ od tego mementu jest dzieckiem Boga i ma udział w Jego życiu. To prowadzi do życia na wyższym poziomie duchowym, moralnym i społecznym, do kierowania się odtąd Ewangelią i naśladowaniem Chrystusa w jego zachowaniu, słowach i gestach.
Niestety po chrzcie w człowieku ciągle odzywają się grzeszne skłonności. Przechodzenie ze śmierci do życia dokonuje się zatem nie tylko w sakramencie chrztu, ale jest ono stałym procesem dojrzałego życia chrześcijańskiego.
Reklama
PAP: Działalność apostolska uczniów Chrystusa doprowadziła do zmian geopolitycznych w Europie. Tymczasem obecnie obserwujemy proces odwrotny. Jakie są tego konsekwencje w Europie, a jakie będą w Polsce?
Abp T.W.: Zmiany geopolityczne czasów Nowego Testamentu dotyczyły Europy, bo tak pojmowany był ówczesny cywilizowany świat. Wiemy jednak o istnieniu także innych kultur w Azji czy Afryce, a dopiero po kilkunastu wiekach odkryliśmy ślady innych cywilizacji na nowych kontynentach. Ewangelia zatem zmieniała Europę, a inne kontynenty żyły w mrokach. Misja Kościoła zanosiła Ewangelię do tamtych ludów, ucząc ich o godności każdego człowieka oraz odniesienia do Boga, który sam stał się człowiekiem, umarł i powrócił do swojego ciała, nadając godność boską temu, co ludzkie.
Sytuacja świata okazała się zmienną. Można przyjmować światło Chrystusa, ale można powracać do ciemności. W Europie dostrzegamy dziś procesy regresywne dla chrześcijaństwa, choć nie wszędzie. We Francji na przykład z roku na rok rośnie liczba ochrzczonych dorosłych. Z kolei w Afryce, Ameryce Łacińskiej i Azji chrześcijaństwo kwitnie. Być może jest tak, że gdy Europa słabnie w swojej tożsamości, musi usłyszeć ponownie Dobrą Nowinę z innych stron świata.
Reklama
Konsekwencje laicyzacji są widoczne tam, gdzie pojawia się walka z przejawami chrześcijaństwa: ataki na duchownych, zabieranie wolności słowa osobom wierzącym, dewastacja miejsc kultu, niechęć do symboli chrześcijańskich. Przykrą i zastanawiającą konsekwencją tego procesu jest brak należytych reakcji osób wierzących. Odczuwa się jakiś lęk, a może wstyd przed przyznawaniem się do Jezusa na co dzień. Zauważa się brak odwagi do manifestowania wiary i uznawania religijności chrześcijańskiej jako uprawnionej w przestrzeni publicznej. To wyraźny znak dla Polski i jej wierzących obywateli. Musimy naturalnie i odważnie żyć na zewnątrz naszą wiarą. Nie na pokaz, ale ze szczerego przekonania. Bogu dzięki widać to jeszcze przy okazji różnych uroczystości i wydarzeń masowych.
PAP: Co jest przyczyną tak szybkiej sekularyzacji w Polsce?
Abp T.W.: Jako wierzący za mało świadczymy i za mało modlimy się o wzrost wiary, zasłaniając się trudnymi czasami. Tymczasem w historii było tak, że wiara rosła właśnie wtedy, kiedy było bardzo trudno.
Przypominają mi się słowa papieża Benedykta XVI z warszawskiej archikatedry, kiedy pytał nas, pasterzy Kościoła, czy jesteśmy specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem czy bardziej zajmujemy się sprawami tego świata. Niestety z tego pomylenia celów biorą się krzywdy i cierpienia, odczuwane przez osoby niewinne, często małoletnie. Za mało jako duchowni jesteśmy sobą – za mało żyjemy swoim powołaniem.
Z kolei świeccy za mało świadczą, że wiara i Ewangelia to coś normalnego. Potrzeba dziś jeszcze bardziej widocznego kierowanie się nauką Chrystusa w podejmowaniu decyzji odnośnie rodziny, pracy i życia społecznego. Chrześcijańskiej tożsamości uczymy się w rodzinie. Stąd obserwowane osłabienie moralne rodzin, brak wiary, rozbite związki, rozłączone małżeństwa powodują, że wiele osób nie jest w stanie przekazać obrazu miłującego Boga.
Z kolei jako wspólnota Kościoła musimy nieustannie poznawać Boga poprzez Jego słowo, modlić się i razem budować swoje życie wiary.
Reklama
Są także zewnętrzne powody sekularyzacji. Badania Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego (ISKK) z ostatniego roku pokazują, że w ocenie poziomu religijności w naszym kraju należy uwzględnić czynnik demograficzny. Z kolei analiza przemian społecznych i zjawiska migracji pokazała, że choć w kościołach jest mniej ludzi, to obecni są bardziej świadomi i przekonani do wiary.
Oczywiście dostrzegamy również nieżyczliwą atmosferę niektórych mediów, środowisk politycznych, dyskryminację w ustalaniu praw, utrudnianie nabywania wiedzy religijnej w szkołach. Podobnie narastający konsumpcjonizm i szkodliwe poczucie samowystarczalności.
PAP: Dlaczego wiara w zmartwychwstanie Chrystusa nie trafia już do współczesnego człowieka, zwłaszcza w krajach rozwiniętych?
Abp T.W.: Odpowiedź można zawrzeć w powiedzeniu: "Jak jest za dobrze, to wcale nie jest za dobrze". Zmartwychwstanie zakłada przemianę, transformację w nowe. Żeby jednak chcieć nowego, trzeba uznać dotychczasowe za niewystarczalne. Prawda o zmartwychwstaniu zakłada umieranie dla banału i przyziemności. Nie da się tego dzisiaj dokonać w takim zakresie, jak to było do niedawna, dlatego że za dobrze czujemy się na tym świecie i skutecznie próbujemy pozbywać się wszelkich trudów i wysiłków w sprawach domagających się poświęcenia i ofiary. Reklamy, rozwój technologiczny, wszechobecna zachęta do łatwego i szybkiego zaspokajania swoich potrzeb raczej nas zatrzymuje na tym świecie, niż oferuje nowy lepszy stan po zmartwychwstaniu. Nie ma się co obrażać na to, ale właśnie w takich okolicznościach oferować światu prawdziwe szczęście i perspektywę nagrody wiecznej.
Reklama
Obecnie wierzący w Chrystusa chętniej reagują na ataki i prześladowania ze strony świata, niż proponują i organizują coś pozytywnego w życiu wiary. Może to wynikać z historii naszego kraju. Tymczasem wyjście z propozycją jest zawsze lepsze od reakcji na zagrożenie.
Gdyby więcej było pełnego braterskiej miłości, wspólnego zaangażowania się w codzienną misję niesienia Ewangelii, może nie trzeba by było czegokolwiek bronić? To budowałoby jakość "nowego życia w Chrystusie". Wówczas świat mógłby uznać to za "lepszą ofertę" od tego, co sam proponuje. Ludzie zabiegani przychodziliby wówczas do Kościoła przyciągani przede wszystkim miłością Bożą. Wszystko inne już mają.
PAP: Czym zatem różni się realizacja misji ewangelizacyjnej w zależności do stanu w Kościele, aby jedni nie wchodzili w tzw. buty drugich?
Abp T.W.: Przede wszystkim musimy zauważyć, że jesteśmy razem we wspólnej drodze. Pokazała nam to rzeczywistość synodalna w Kościele, przypomniana przez papieża Franciszka. Świeccy i duchowni to rozróżnienie ze względu na drogę wypełniania tego samego powołania wynikającego z chrztu. Mamy trochę inne zadania, ale ten sam cel – zbawienie wszystkich wierzących i całego świata. Modlimy się o to w każdej mszy św. i chociażby w koronce do Miłosierdzia Bożego.
Reklama
Jak uczy Kościół katolicki, misja duchownych związana jest z Chrystusem-Głową, czyli z zarządzaniem, sprawowaniem sakramentów i pasterskim prowadzeniem, co wynika z sakramentu święceń. Natomiast wierni żyjący w świecie stanowią "członki Ciała Chrystusa", czyli ewangeliczną sól ziemi swoich rodzin, miejsc pracy, uczelni, itp. Potrzebujemy się wzajemnie w swoich funkcjach, inaczej jest dysfunkcyjnie.
Rozmawiała Magdalena Gronek (PAP)
mgw/ aba/ amac/