Bieżący rok w krajowej polityce kończy się w atmosferze sporu wokół wyboru sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Jest on pewnie ciekawy dla specjalistów lubujących się w interpretowaniu kruczków prawnych. Ale dla większości ludzi konflikt ten jest kolejną kłótnią partyjną, i to dość niezrozumiałą.
Trudno się dziwić takiej ocenie, bo jak zrozumieć fakt, że o zamachu na trybunał i podeptaniu Konstytucji RP najgłośniej mówią właśnie ci politycy, którzy pod koniec poprzedniej kadencji Sejmu przeforsowali w parlamencie rozwiązania niezgodne z ustawą zasadniczą? Albo co obywatele mają sądzić o autorytetach prawnych, które dopiero na przełomie listopada i grudnia zaczęły mówić o końcu państwa prawa, choć kiedy w czerwcu złe prawo wprowadzano w życie, to one milczały jak zaklęte? Pod koniec roku jesteśmy więc świadkami sporu, w którym dominują emocje, teatralne gesty i przesadne oceny. Jedyne, co ten konflikt kolejny raz unaocznia postronnym obserwatorom, jest to, że dla części elit ważniejsze niż obiektywizm i dobro państwa są polityczne i towarzyskie sympatie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Tymczasem – po zamachach terrorystycznych w Paryżu – na arenie międzynarodowej na pierwszy plan wysunęła się wojna zachodnich mocarstw z tzw. Państwem Islamskim (ISIS). Kiedy oddajemy ten numer „Niedzieli” do druku, samoloty brytyjskie zaczęły bombardować pozycje dżihadystów. Wcześniej zrobili to Amerykanie, Rosjanie i Francuzi. A wkrótce do tej grupy dołączą żołnierze z Niemiec.
Każde z państw biorących udział w działaniach na Bliskim Wschodzie jest na tyle silne, że samo mogłoby zniszczyć infrastrukturę i zaplecze islamistów. Fakt, że w jednym miejscu zgromadziły się niemal wszystkie największe potęgi militarne świata, pokazuje, że stawką konfliktu jest nie tylko pokonanie muzułmańskich terrorystów, ale też jedna z przymiarek do nakreślenia na nowo mapy wpływów w XXI wieku. W ocenie specjalistów od geopolityki, drugą z takich prób jest konflikt na wschodniej Ukrainie. – Słaba gospodarczo Rosja mówi innym mocarstwom: mamy na tyle silną armię, że nadal musicie brać pod uwagę nasze interesy – wyjaśniają eksperci.
Z kolei ostatnie dyplomatyczne spotkania Prezydenta RP pokazują, że również Polska ma szansę być podmiotem na politycznej mapie świata. Najważniejsi spośród graczy siedzących przy globalnej szachownicy – USA i Chiny – wysłali do nas swoje sygnały w 2015 r. Media nad Wisłą komunikaty te w większości zlekceważyły. Nasza uwaga w mijającym roku była skupiona na sprawach krajowych, a konkretnie na wyborach prezydenckich i parlamentarnych.
Podwójne zwycięstwo
Reklama
„Nasz naród jak lawa,/ Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,/ Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi...” – może właśnie cytatem z III części „Dziadów” Adama Mickiewicza młodzi historycy za kilkadziesiąt lat będą rozpoczynać swoje opracowania objaśniające wydarzenia, które miały miejsce w Polsce Anno Domini 2015. A to dlatego, że badacze dziejów będą mieli nie lada kłopot, aby zrozumieć, co dokonało się w naszym kraju w ostatnich 12 miesiącach.
Wystarczy sięgnąć do prasy z początku 2015 r., aby zauważyć, że prawie nikt nie spodziewał się, iż Prawo i Sprawiedliwość wygra wybory w stopniu pozwalającym tej partii na sprawowanie samodzielnych rządów. Co więcej, panowało przekonanie, że nawet jeśli PiS wygra, to i tak nie będzie miał z kim rządzić.
Jeszcze mniej osób obstawiało zwycięstwo Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich. Na początku 2015 r. niewiele ponad 30 proc. badanych kojarzyło, kim jest 43-letni polityk z Krakowa. Większości badanych jego nazwisko w pierwszym rzędzie kojarzyło się z szefem NSZZ „Solidarność” Piotrem Dudą.
Pretendent do Pałacu Prezydenckiego i mieszkający tam od 5 lat prezydent byli na przeciwnych biegunach w rankingach popularności. Bronisław Komorowski nie tylko był powszechnie znany, ale też 70 proc. badanych uważało, że dobrze wypełnia prezydenckie obowiązki. Niektóre sondaże dawały urzędującej głowie państwa szansę na zwycięstwo w pierwszej turze wyborów. Jeden z tygodników ukazał się z okładką, na której po bokach olbrzyma Komorowskiego stoi co najwyżej 4-latek Duda i prawie niewidoczni pozostali konkurenci.
Reklama
Polityk PiS nie przejmował się wynikami sondaży, lecz konsekwentnie jeździł po Polsce i spotykał się z wyborcami. Na początku na te spotkania przychodziło niewiele osób. – Ja myślałem: co to będzie?, ale on się wcale nie zrażał. Kiedy się spotykaliśmy, zawsze mówił, że spotkania były bardzo dobre – opowiadał Jarosław Kaczyński w warszawskim Klubie Ronina.
Słupkami w badaniach społecznych przejęli się za to liderzy PSL i SLD. Ci pierwsi w ogóle nie wystawili kandydata w wyborach prezydenckich, Sojusz natomiast nie chciał otwarcie wspierać Komorowskiego, ale z drugiej strony nie zamierzał podbierać elektoratu urzędującemu prezydentowi. Ostatecznie SLD postawiło na dziennikarkę Magdalenę Ogórek, która nie miała żadnego stażu w czynnej polityce.
Prawicowi i lewicowi komentatorzy zgodnie oceniali, że strategia obu partii obliczona była na wybory parlamentarne. – Najpierw wygra Komorowski, a po wyborach do Sejmu powstanie wielka koalicja PO-PSL-SLD – przewidywali.
Kalkulacje te okazały się błędne. 24 maja Andrzej Duda został wybrany na nowego prezydenta RP, a 5 miesięcy później znowu byliśmy świadkami wydarzenia bez precedensu w historii III RP. I to w dwóch wymiarach.
Po pierwsze – Prawo i Sprawiedliwość otrzymało na tyle duże poparcie, że mogło samodzielnie stworzyć rząd. Na jego czele stanęła Beata Szydło.
Po drugie – w wyniku wyborów przeprowadzonych 25 października do Sejmu po raz pierwszy nie weszła żadna partia lewicowa.
Babciu, zabierz wnuczkowi dowód!
Reklama
Perfekcyjna kampania, słabość kontrkandydatów i znużenie rządami PO – to, zdaniem obserwatorów, główne powody sukcesów Andrzeja Dudy i zjednoczonej pod sztandarami PiS prawicy. Ale badania przeprowadzone przez ankieterów Ipsos – wśród osób, które 25 października poszły do wyborów – pokazały coś znacznie ważniejszego, mianowicie to, że Prawo i Sprawiedliwość nie tylko zdobyło najwięcej głosów, ale też wygrało w każdej socjologicznej kategorii. – Z tej perspektywy zwycięstwo PiS jest miażdżące – skomentował prof. Paweł Śpiewak, socjolog i były poseł PO.
Na partię Jarosława Kaczyńskiego głosowało najwięcej mieszkańców wsi, ale też najwięcej mieszkańców małych miast i dużych metropolii. PiS zdobył też największe poparcie zarówno wśród osób z najniższym wykształceniem, jak i wśród tych z najwyższym. Podobnie było w kategorii grup zawodowych oraz w każdej grupie wiekowej. – Kiedyś PO żartowała, aby schować babci dowód, by nie głosowała na Prawo i Sprawiedliwość. A w tych wyborach wnuczek powinien był schować dowód babci, a ona jemu, bo młodzi też woleli PiS – żartowano w Internecie.
Powyższe dane pokazują, że w Polsce w 2015 r. dokonała się zasadnicza zmiana społeczna. Wcześniej bowiem było tak, że niemal każde ugrupowanie miało swój „bastion”. Dla PO byli to ludzie młodzi i z wyższym wykształceniem. Jeszcze w wyborach samorządowych PSL wygrało na wsi. Październikowe wybory pokazały, że nastąpiła zasadnicza zmiana.
Kiedy się ona zaczęła oraz jakie środowiska wiodły w niej prym? Odpowiedź na to pytanie stoi nadal przed naukowcami, niemniej pewne tropy można już wskazać.
Reklama
– Z mojej perspektywy – mówi „Niedzieli” dr Józef Orzeł, współtwórca Ruchu Kontroli Wyborów – pierwsze przejawy większej aktywności społecznej zaczęły się w 2013 r., kiedy miało się odbyć referendum w Warszawie w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz. Już wtedy udało nam się obsadzić wszystkie komisje 800 członkami RKW. Ale dopiero wyniki wyborów samorządowych w 2014 r., w których miliony głosów uznano za nieważne, wywołały w społeczeństwie niemal powszechną niezgodę na to, co się dzieje.
W minionej kampanii parlamentarnej w kontrolę wyborów było zaangażowanych w sumie już ok. 50 tys. osób. Jeszcze większe znaczenie dla ogólnej zmiany miał sprzeciw setek tysięcy rodziców niezgadzających się na to, aby 6-letnie dzieci poszły do szkoły. Swoją cegiełkę dorzucili również frankowicze, którzy w 2015 r. zaczęli organizować pikiety pod siedzibami banków, a w Warszawie m.in. pod kancelarią prezydenta Komorowskiego.
Kredyty denominowane w walutach obcych zaciągnęło ok. 800 tys. osób. Większość z nich to typowa klasa średnia. Ambitni ludzie ze średnimi dochodami po wzroście kursu franka stanęli nagle na krawędzi bankructwa, a państwo odwróciło się do nich plecami. Jednocześnie na ujawnionych w aferze taśmowej nagraniach frankowicze mogli usłyszeć, że dla byłej minister rozwoju i infrastruktury Elżbiety Bieńkowskiej „za 6 tys. to pracują frajerzy”. – Ludzie zaczęli widzieć, że rządzący są szkodnikami. Że kiedy im coraz mniej zostaje w kieszeniach, to władza drwi z nich, zajadając ośmiorniczki – komentuje dr Orzeł.
Reklama
Jak się okazuje, nie tylko klasa średnia miała powody do narzekania w ostatnich latach. W opublikowanym w grudniu 2015 r. raporcie Głównego Urzędu Statystycznego czytam m.in., że obszar skrajnej biedy zmalał w latach 2005-08 (z 12,3 proc. do 5,6 proc.) i przez kilka kolejnych lat utrzymywał się na tym samym poziomie, by wyraźnie wzrosnąć w roku 2011 i kolejnych latach. W 2014 r. jego skala wyniosła już 7,4 proc. Oznacza to, że w skrajnej biedzie żyło wtedy ok. 2,8 mln osób.
Coś bezprecedensowego dokonało się również w przestrzeni wirtualnej. Na portalach społecznościowych i w blogosferze powstał drugi, niezależny obieg medialny. To stamtąd ludzie czerpali wiedzę, a nie z telewizji i prasy, w których na przychylne opinie mógł liczyć Bronisław Komorowski i Platforma Obywatelska. „Ja nie mam najmniejszej wątpliwości, że najpierw w wyborach prezydenckich, a teraz w wyborach parlamentarnych PiS wygrał głównie dzięki Internetowi. Albo inaczej – Platforma Obywatelska przegrała je przez Internet, oddając kompletnie bez walki pole swojemu głównemu rywalowi, myśląc, że telewizja załatwi wszystko” – napisał Przemysław Pająk, redaktor naczelny serwisu z blogami na temat technologii Spider’s Web.
Polska lawa, o której pisał Adam Mickiewicz, wypłynęła więc w wielu miejscach. Poszczególne nurty stworzyły masę krytyczną. Wynik wyborów prezydenckich, a potem parlamentarnych był wyrazem głębokiej zmiany społecznej. Jak długo będzie ona trwała? W jakim kierunku pójdzie? Tego nie wie nikt. Tak jak nikt nie przewidział jej powstania.
Unia Niemiecka i koncert mocarstw
W programie Andrzeja Dudy oraz Prawa i Sprawiedliwości dominowały postulaty socjalne, rozwojowe oraz sanacji państwa. Ale wydarzenia z 2015 r. pokazują, że przed rządzącymi stanie wiele niezwykle ważnych wyzwań na arenie międzynarodowej.
Reklama
Po niedawnym filmie manifeście islamistów jest to np. walka z terroryzmem. Do tej pory byliśmy daleko poza konfliktem na Bliskim Wschodzie, ale teraz ISIS wciągnęło nasz kraj na listę wrogów. Nadal nierozwiązana jest sprawa uchodźców, która od drugiej połowy 2015 r. stała się głównym problemem w relacjach między państwami Unii Europejskiej. Z agendy tematów nie znikną też dyskusje klimatyczne, które omawiano w grudniu na szczycie ONZ w Paryżu.
Warto zauważyć, że w ślad za tym, jak się tymi problemami zarządza, powstają nowe mechanizmy, które jednym krajom przypisują rolę biernych wykonawców, a innym rolę liderów, narzucających pozostałym rozwiązania korzystne przede wszystkim dla nich samych. Niemcy są np. liderem w dbaniu o środowisko, ale afera Volkswagena pokazała, że kiedy w grę wchodzi interes ich firm, to dziwnym trafem służby najlepiej technologicznie rozwiniętego kraju świata nie umieją poprawnie zbadać składu spalin. Prawda, że interesujący zbieg okoliczności?
W 2015 r. przez pewien czas oczy całego świata były zwrócone na pogrążoną w kryzysie Grecję. Obywatele Hellady zbuntowali się przeciwko dalszym cięciom, a rząd Aleksisa Ciprasa postanowił renegocjować greckie długi. Grecja należy do strefy euro, w związku z czym głównymi instytucjami w rozwiązaniu kłopotu powinny być Europejski Bank Centralny i Komisja Europejska. Ale dzisiaj nikt nie ma wątpliwości, że sprawę załagodzono na warunkach, na które zgodę wyraziły Niemcy.
Siła głosu naszego zachodniego sąsiada jeszcze bardziej uwidoczniła się w trakcie kryzysu związanego z uchodźcami. Angela Merkel najpierw zaprosiła emigrantów do swojej ojczyzny, ale kiedy okazało się, że Niemcy nie radzą sobie z tym problemem, to przerzucono go na barki pozostałych krajów unijnych. Tym, które na to się nie godzą, zagrożono odebraniem wypłat z unijnej kasy.
Reklama
Nie ma wątpliwości, że dzisiejsza UE to nie ta sama organizacja, do której przystępowaliśmy. Za kilka lat (po 2017 r.) rola Polski w UE może być jeszcze mniejsza, bo kraje pozostające poza strefą euro nie będą miały możliwości blokowania unijnych decyzji. Z drugiej jednak strony to dzięki temu, że nie jesteśmy w strefie euro, ominął nas kryzys. Tymczasem Słowacy, choć biedniejsi od Greków, musieli dołożyć się do pomocy dla nich.
Optymizmem nie napawają też strategiczne cele naszego wschodniego sąsiada. Tegoroczna rosyjska interwencja w Syrii jest pierwszą po 1991 r. prowadzoną poza obszarem postradzieckim. Amerykański magazyn „Forbes” trzeci raz z rzędu uznał Władimira Putina za najbardziej wpływowego człowieka na świecie. Prezydent Rosji nie kryje, że jego głównym politycznym celem jest powrót do „koncertu mocarstw”, czyli polityki uprawianej między najsilniejszymi stolicami, a ponad głowami m.in. takich krajów, jak Polska.
Jedwabny Szlak 2.0
Ubiegły rok pokazał także, że Polska jest ważnym miejscem dla głównych światowych liderów – USA i Chin. To dlatego pod koniec września prezydent Duda na sesji ONZ został zaproszony do jednego stolika z Barackiem Obamą. A miesiąc później w Chinach, po deklaracjach Andrzeja Dudy, że Polska chce aktywnie włączyć się w chińskie plany budowy „Jednego pasa i jednej drogi”, wizyta polskiego Prezydenta stała się głównym tematem w chińskich mediach.
Reklama
Główne media w Polsce sprowadziły wizytę prezydenta Dudy do tego, jak zwiedzał oblodzony Wielki Mur Chiński. – W naszym kraju mało kto wśród dziennikarzy i ogólnie elit zdaje sobie sprawę, że projekt „Jedwabny Szlak 2.0” to tak naprawdę nie tylko droga kolejowa, ale coś na kształt nowego planu Marshalla. Dla świata oznacza to nowe rozdanie geostrategiczne. Wiedzą o tym dobrze główni liderzy polityczni. To dlatego Angela Merkel jeździ cały czas do Pekinu, a podczas październikowej wizyty w Anglii prezydent Chin Xi Jinping był przyjmowany niczym król – mówi z rozmowie z „Niedzielą” Radosław Pyffel z Centrum Studiów Polska-Azja i podkreśla: – Listopadowe spotkanie „16+1” pokazało, że Chiny liczą na współpracę z Polską w realizacji swojego głównego programu strategicznego.
Co dalej?
Wydarzenia 2015 r. pokazują, że w naszym kraju dokonała się zasadnicza zmiana. Ale uświadamiają również, że przed Polską stoi wiele wyzwań w kraju i na arenie międzynarodowej. Czy będziemy umieli uniknąć zagrożeń i wykorzystać nadarzające się szanse?
– W kontekście relacji z Chinami trzeba pamiętać, że jedna wizyta premiera czy prezydenta nie przyniesie od razu nie wiadomo jakich efektów. Rządzący muszą przygotować długofalowy plan, a elity biznesowe i społeczeństwo muszą nabyć umiejętność ciągłego uczenia się – mówi Pyffel. A dr Józef Orzeł dodaje: – Konieczna jest zmiana kultury politycznej w kraju. Uważam, że jest na to szansa, bo po raz pierwszy wygrało środowisko, które chce służyć Polsce, a nie samemu sobie. To daje nadzieję, że inne partie mogą w przyszłości pójść tą samą drogą. I doczekamy się w końcu w Polsce ważnych sporów politycznych, a nie sztuczek wizerunkowych, których świadkami jesteśmy obecnie.