Reklama

Niedziela na Podbeskidziu

Wyrwany z mocy diabła

Z Andrzejem Sową – byłym liderem punkowej grupy Maria Nefeli, byłym ćpunem, a obecnie profilaktykiem uzależnień, m.in. mającym za sobą współpracę z katolickim ośrodkiem dla uzależnionych „Nadzieja” w Bielsku-Białej – rozmawia Mariusz Rzymek

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

MARIUSZ RZYMEK: – Przez narkotyki zaprzepaściłeś dobrze zapowiadającą się karierę muzyczną. Punkowy zespół Maria Nefeli, w którym śpiewałeś, wygrał Jarocin i stanął przed szansą nagrania autorskiej płyty. Ty zamiast tego wybrałeś równię pochyłą. Nie żałujesz wyborów sprzed lat?

ANDRZEJ SOWA: – Patrząc z perspektywy całościowej, to doświadczenie było mi potrzebne, abym mógł robić dzisiaj to, co robię, czyli żebym mógł pracować z ludźmi, którzy mają problem z narkotykami. Znam się na tym, więc jestem w stanie im pomagać. Patrzę na to tak: Bóg nawet z takiej historii wyciągnął dobro. Jeżeli zaś chodzi o muzykę, to zawsze traktowałem ją jako swego rodzaju przygodę. To nie był sposób na życie i zarabianie. Byliśmy punkowcami i nie zależało nam na karierze. Garaż i niezależna scena to były nasze klimaty. Nasz mezalians z muzyką traktowaliśmy jako przygodę i zabawę. Rzeczywiście Jarocin otwierał pewne perspektywy i możliwości, bo jak tam ktoś wypłynął, to zaczął istnieć w głównym obiegu sceny rockowej. To się w zasadzie samo napędzało. Tylko, że dla mnie było to drugoplanowe, bo byłem w ciągu heroinowym i interesowało mnie wyłącznie ćpanie, a nie granie.

Reklama

– Jeździsz po szkołach, kościołach i dajesz świadectwo swojego życia. Dla młodych ludzi, którzy cię słuchają, nie jesteś czasem typem oderwanego od rzeczywistości „kosmity”, który mówi o heroinie, a oni tymczasem gustują „tylko” w marihuanie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Ja mówię wprost, jak zgodnie z badaniami wygląda prawda o marihuanie i jej przetwarzaniu przez polskich producentów i ulicznych dealerów. Natomiast nie to jest dla mnie najważniejsze. Chodzi mi bardziej o to, aby wykazać czym jest uzależnienie. I to bez roztrząsania czy ktoś pali marychę, czy ktoś wciąga do nosa krechę, czy ćpa heroinę po kanałach (dożylnie), czy ktoś pije alkohol lub siedzi bez opamiętania przy komputerze, albo stał się seksoholikiem. W każdym z tych przypadków mechanizmy są dokładnie takie same i prowadzą do degradacji człowieka, do jego ubezwłasnowolnienia. Do przymusu sięgania po ten środek. Uzależniony nie jest wtedy w stanie wyobrazić sobie bez niego życia i gotów jest poświęcić wszystko, byleby tylko go zdobyć.

– Czy uczniowie próbują ci udowodnić, że paląc marihuanę nie sposób się uzależnić?

Reklama

– Nawet niedawno miałem taką sytuację w jednej ze szkół. Zaczęło się od wypisania listy narkotyków, na której wyjściem do dyskusji jest lista środków psychoaktywnych. Wtedy, jak padło hasło marihuana, jakiś chłopaczek głośno zaprotestował: „Przecież to nie jest narkotyk!”. Spytałem się go: „A dlaczego tak myślisz?”. No i jego argumenty się skończyły. Często w takich sytuacjach słyszę: „no, bo marihuana jest środkiem leczniczym”. Ja mówię: „dobra, a powiedz mi, co leczy?”. I też oni nie wiedzą, bo tak naprawdę nic nie leczy. Ona pomaga jedynie w niektórych schorzeniach, ale nie leczy. I często się odwołuję do tego, że morfina jako narkotyk też jest używana w medycynie, ale nic nie leczy.

– Idąc na prelekcję do szkoły masz nadzieję, że swoją historią zmienisz nastawienie młodych ludzi, dajmy na to do narkotyków miękkich?

– Zawsze powtarzam: „ja nie jestem Chrystusem”. Nie liczę na to, że jak przyjdę z zajęciami, to wszyscy po nich przestaną palić marychę, wciągać i nie wiadomo jeszcze co robić. Ja nie zbawiam świata. Ja przychodzę i na bazie mojej historii pokazuję, do czego doprowadziło mnie uzależnienie. Jak mówię o konkretnych mechanizmach uzależnień, to mogę w konkretny sposób odnieść się do tego, jak to wyglądało w moim życiu, w relacjach z ojcem, matką, przyjaciółmi i znajomymi. Nie jest to wiedza książkowa, ale praktyczna i wydaje mi się, że to do nich przemawia.

– Co jest siłą twojego świadectwa?

Reklama

– Z nałogu można wyjść. Wielu alkoholików po terapii nie wraca do alkoholizmu, podobnie jak i wielu – no, zapędziłem się, bo statystyki są niewielkie – narkomanów. Ale tym 2% udaje się i ci ludzie nie wracają do ćpania i chlania. I o tym mówi psychologia. Natomiast ja nie mówię o tym, co zrobiła psychologia w moim życiu, bo nie przeszedłem żadnej terapii. Ja zostałem w ciągu 5 minut uzdrowiony dzięki łasce Bożej. Mamy tutaj aspekt świadectwa wiary. W moim świadectwie staram się pokazać, że Bóg może wejść w historię życia każdego człowieka i nie ma dla Niego takich sytuacji, z których człowieka nie mógłby wyprowadzić.

– Twoje nawrócenie dokonało się 3 lutego 1993 r. na rekolekcjach w Konarzewie k. Poznania. Jak to się stało, że z nich nie uciekłeś?

– Trafiłem na nie przez dziewczynę, która się mną zaopiekowała. Zresztą zrobiła to bardzo sprytnie, bo uśpiła moją czujność informacją, że jedziemy do jej znajomych z Jarocina na imprezę. Nie dodała jednak, że na imprezę ewangelizacyjną. Na miejscu kilkakrotnie próbowałem dać dyla. Poszedłem nawet na autobus, ale z Konarzewa się nie wydostałem: kierowcy przymarzły drzwi i nie dał rady ich otworzyć. Takie to były wtedy zimy. Ten i inne zbiegi okoliczności sprawiły, że poszedłem do spowiedzi, a nawet skorzystałem z modlitwy o umocnienie. To jej zawdzięczam, że zostałem całkowicie oczyszczony z uzależnienia od narkotyków. Moja osoba to taki przykład paralityka, którego przyjaciele spuszczają przez dach prosto przed oblicze Jezusa. I to ich wiara, a nie jego, staje się wystarczającym powodem do dokonania przez Niego cudu.

– Po uzdrowieniu próbowałeś jeszcze narkotyków?

Reklama

– Tylko raz. Jakiś czas po rekolekcjach w Konarzewie pojechałem do kumpla w Legnicy, u którego kiedyś przenocowałem i zostawiłem ciuchy. Miałem je od niego wziąć. Skończyło się na tym, że wraz ze znajomym postanowiliśmy sobie zapodać kontrolną działkę. Było to dziwne doświadczenie, bo będąc czystym przyćpałem taką dawkę, po której powinienem trzy razy umrzeć. Tymczasem nie czułem w ogóle działania narkotyku. Za to mój kolega nie miał tyle szczęścia. On po jednej działce dostał zapaści i na plecach taskałem go przez trzy kilometry na pogotowie. Wtedy doszło do mnie, co się stało, i już nigdy więcej po żadne narkotyki nie sięgnąłem.

– Czy w swoim uzależnieniu dostrzegasz jakiś rodzaj diabelskiego zniewolenia?

– Jestem pewien, że stał za tym demon. Gdy jako nastolatek odszedłem od Kościoła, zacząłem szukać innej duchowości. Próbowałem czarnej magii, ezoteryki, wampiryzmu energetycznego. Za pomocą skryptu o praktykach czarownic średniowiecznej Europy próbowaliśmy nawet ze znajomymi przywołać siedem najzłośliwszych demonów. To nie był jednak dobry pomysł. W trakcie ich przywoływania w pokoju samo zgasło światło, a okna bez niczyjej pomocy się otworzyły. Mieliśmy poczucie obecności wśród nas czegoś niematerialnego. Dziewczęta, które z nami były, wrzeszczały, że słyszą, jak coś za nimi dyszy. Po tej historii diabeł co jakiś czas przypominał mi o sobie. Widziałem jak przedmioty same się przesuwają, słyszałem skrzypienie podłogi pod kimś kogo nie było, wreszcie doświadczałem duszenia. Raz, bez własnej woli, zostałem odwrócony na łóżku i zobaczyłem wirujące przed moimi oczami nadgnite, zmasakrowane twarze. To wszystko ustało, gdy zacząłem w kółko powtarzać modlitwę „Ojcze nasz”.

– Skąd wiesz, że nie były to omamy narkotyczne?

Reklama

– Gdy ćpałem, nigdy nic wielkiego się nie działo. Demon nie musiał walczyć, to ja odwalałem za niego całą robotę. Zmierzałem prostą drogą do samounicestwienia. Mając ponad 180 cm wzrostu ważyłem 50 kg, miałem ropowicę i byłem jak chodzący zombi. Raz, gdy obudziłem się w piwnicy, siedział na mnie szczur i zajadał strupa z mojej nogi. Wtedy szatan mógł spokojnie się przyglądać. Ostro działał, gdy zamierzałem zmienić kurs, gdy chciałem o siebie zawalczyć. Wystarczyło jednak, że wracałem do starych nawyków, tzn. znów brałem herę, a wtedy odczucie obecności demonicznej całkowicie mnie opuszczało.

– Muzyk, który miał przed sobą otwarte drzwi do kariery i sławy, a wybrał drogę autodestrukcji. Twoja historia jest pewnie bardzo intrygująca dla młodych ludzi, ale czy dla przedstawicieli średniego i starszego pokolenia również?

– Gdy odwiedziłem Radio Maryja byłem nastawiony na pytania. Zamiast nich posypały się świadectwa ludzi z równie pogmatwanymi życiorysami. To było niesamowite. Moja historia wyzwoliła u innych chęć podzielenia się własnymi doświadczeniami, aby zaświadczyć o uzdrowieńczej mocy Boga.

2016-08-18 09:34

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

A może teologia?

Nasi studenci mają możliwość pogodzić teologię z innymi aktywnościami, czy to pracą zawodową, czy drugim kierunkiem studiów – mówi ks. Piotr Bartoszek.

Katarzyna Krawcewicz: Jak teraz wygląda życie w IFT? Ks. Piotr Bartoszek: Sale wykładowe są puste, normalnie pracuje tylko biblioteka i sekretariat. Zajęcia prowadzimy, tak jak większość uczelni, w trybie zdalnym. To zarówno plus, jak i minus. Łatwiej jest w kwestii dojazdów czy dogrania godzin. Ale brakuje interakcji, spotkań – to było korzystne i dla studentów, i dla wykładowców. Dlatego czekamy z niecierpliwością na możliwość powrotu do auli. Jeżeli warunki epidemiczne pozwolą, to już od października.
CZYTAJ DALEJ

Watykan/ Komunikat: Znana przyczyna śmierci papieża

2025-04-21 20:07

[ TEMATY ]

śmierć Franciszka

Grzegorz Gałązka

Powody śmierci Papieża: udar mózgu, śpiączka i niewydolność krążeniowa.

Papież Franciszek zmarł o godz. 7.35. w swoim apartamencie w Domu Świętej Marty w Watykanie. Powody zgonu to: udar mózgu, śpiączka i nieodwracalna niewydolność krążeniowa. Stwierdził oficjalnie prof. Andrea Arcangeli, dyrektor zarządu Zdrowia i Higieny Państwa Miasta Watykańskiego.
CZYTAJ DALEJ

Franciszek odszedł, prorocze słowa z Campus Misericordiae zostały

2025-04-23 08:58

[ TEMATY ]

wspomnienia

felieton

Samuel Pereira

śmierć Franciszka

Materiały własne autora

Samuel Pereira

Samuel Pereira

Minęło dziewięć lat od tamtego letniego wieczoru na Campus Misericordiae, gdy papież Franciszek wypowiedział jedną z najbardziej osobistych i proroczych homilii swojego pontyfikatu. Było to w 2016 roku bijące serce Polski, a zarazem serce młodości świata. Młodzi, w tym i autor tego felietonu stali wtedy tłumnie – niektórzy w sandałach i z flagami narodów – i słuchali słów o niskim wzroście, wstydzie i szemrzącym tłumie. A potem wrócili do domów.

Tamtego dnia papież Franciszek w swojej homilii przypomniał nam nie tylko postać Zacheusza, ale przede wszystkim to, że Bóg kocha każdego człowieka bezwarunkowo – nie za to, kim jest dla świata, ale dlatego, kim jest w Jego oczach: umiłowanym dzieckiem. Zachęcał, by nie lękać się własnych słabości, wstydu ani opinii innych, lecz z odwagą odpowiedzieć Jezusowi, który pragnął wejść w nasze codzienne życie. Wzywał młodych do wiary pełnej nadziei, zaangażowania i miłosierdzia – jako drogi do budowania nowego świata opartego na miłości, a nie na pozorach. Wypowiedział też słowa, które dziś brzmią jak poważne ostrzeżenie przed czymś, co dziś obserwujemy wszyscy.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję