Reklama

Rodzina

Nie opuszczę cię aż do śmierci

Wydaje się, że wiemy wszystko o chorobie alkoholowej, która jest plagą wielu polskich rodzin. I nie dotyczy jedynie rodzin z marginesu społecznego, ale jest bardzo częsta w tzw. dobrych rodzinach. Może warto spojrzeć na nią z innej perspektywy

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Zdrada, alkoholizm to najczęstsze przyczyny rozwodów. Czujemy się zranieni przez swojego partnera, który w chwili zawarcia małżeństwa był innym człowiekiem – czułym, kochającym i deklarującym miłość aż po sam grób. A później czas i nasze błędy, wynikające zwykle z egoizmu, zmieniły wszystko. Gdy dojdzie do tego jeszcze choroba alkoholowa, która zamienia codzienne życie rodziny w koszmar, poddajemy się, rezygnujemy z walki o małżeństwo i zranieni odchodzimy, nie chcąc mieć z naszym współmałżonkiem żadnych kontaktów.

A może warto po raz kolejny spróbować... Jeszcze raz wyciągnąć rękę do naszego męża czy żony. Podjąć kolejną próbę leczenia. I wszystkie swoje działania powierzyć Bogu, bo to On – wbrew wszelkiej nadziei – może grzesznika wyciągnąć z największego błota i uczynić cud – uwolnić go od nałogu.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Może historia pani Natalii przekona nas do tego. A że początek przemiany związany jest z wieczorem wigilijnym, warto o tym pomyśleć, siadając do rodzinnego stołu, przy którym często nie ma miejsca dla uciążliwego pijaka, który może po raz kolejny zaburzyć świąteczny nastrój.

Reklama

Musimy pamiętać, że czas Adwentu i Bożego Narodzenia to okres refleksji i przebaczenia. Sam Bóg ukorzył się tak bardzo przed człowiekiem, że z miłości do nas przyszedł na ten świat jako bezbronne dziecko, aby razem z każdym człowiekiem dźwigać trudy życia i przez swą krwawą ofiarę zapewnić nam zbawienie. Trzeba tylko dostrzec obecność Boga w naszym życiu i w przeżywaniu ciężkich chwil, upadków prosić Go o pomoc. Bo bez niej nie jesteśmy w stanie niczego dokonać. Jeżeli będziemy wierzyli, że Bóg nas wyciągnie z najgorszej pułapki i poprowadzi nieraz bardzo krętymi ścieżkami do wyzwolenia, osiągniemy zwycięstwo.

Szczęście i upadek w małżeństwie

Pani Natalia, emerytowana prawniczka, po wielu oporach zgodziła się na publikację swojej historii. – Długo nad tym myślałam, bo każdy przypadek nieudanego małżeństwa jest inny i żadna recepta opublikowana w prasie nikogo nie uleczy. Trzeba samemu dojrzeć, przejść przez wiele meandrów życia, aby wyciągnąć wnioski ze swojej historii. Zawsze byłam sceptyczna co do wynurzeń kobiet w prasie kolorowej. Ale zgodziłam się upublicznić swoje przeżycia w „Niedzieli”, tym bardziej że są one związane z Wigilią Bożego Narodzenia.

Wszystko zaczęło się zwyczajnie, tak jak w wielu związkach. Antka poznałam podczas swoich praktyk studenckich, które odbywałam w sądzie. On był już wówczas młodym, świeżo mianowanym sędzią. Błyskotliwy, inteligentny, szarmancki wobec kobiet. Miał w sobie to coś, co zapewniało mu powodzenie u dziewczyn. Szybko staliśmy się parą. Byłam szczęśliwa i zakochana, podobnie jak on. Wiedziałam, że Antek nie stroni od alkoholu, ale wówczas daleko mu było do bycia alkoholikiem. Po ślubie byliśmy bardzo szczęśliwi. Wiliśmy wspólne gniazdko, doczekaliśmy się upragnionej córki. Antek robił błyskotliwą karierę zawodową, ale nigdy nie odbywało się to kosztem domowego czasu.

Reklama

Gdy się jest młodą, niedoświadczoną i bezgranicznie zakochaną, nie dostrzega się pewnych spraw albo się je bagatelizuje. Wówczas jeszcze nie przywiązywałam wagi do bratania się Antka z wódką. „Jesteśmy młodzi, szczęśliwi, chcemy się bawić, a nie rozdzierać szat nad każdym wypitym kieliszkiem” – myślałam. Byłam spokojna, bo sama również brałam udział w tych wszystkich balangach. Oczy miałam szeroko otwarte na ewentualną zdradę Antka. Wiedziałam, jak bardzo podoba się innym kobietom. A alkohol... No cóż, w pewnych środowiskach niemal każdy pije. Było to zwodnicze, tym bardziej że Antek był bardzo silnym mężczyzną i nie upijał się do tego stopnia, żebym musiała go taszczyć do domu.

Lata mijały, a mój mąż miał coraz większe problemy z alkoholem. Jak zwykle w takich sytuacjach, zaczęły się konflikty w rodzinie. Antek znikał z domu, wracał pijany nad ranem. Początkowo był pełen skruchy. Przepraszał, obiecywał poprawę. Gdy stawiałam twarde warunki, buntował się. Wiedziałam, że ma grono przyjaciół, z którymi pije. Znałam ich wszystkich i próbowałam stworzyć koalicję z żonami trzech najbliższych przyjaciół męża. Ale na nic się to zdało. W pracy Antek miał nieposzlakowaną opinię. Nigdy nie pojawiał się w niej pod wpływem alkoholu. Mógł sobie na to pozwolić, bo jego dzień pracy był nienormowany.

Najgorsze, że mój mąż nie chciał przyznać się do nałogu. „Jaki ze mnie alkoholik – przekonywał – przecież wszystko mam pod kontrolą. Taki mam styl życia. Lubię się odprężyć po stresującej pracy”. Zaczęłam dostrzegać u niego paskudne cechy charakteru. Przez te wszystkie lata obcowania na co dzień z najgorszymi postępkami ludzkimi stracił wrażliwość i nauczył się grać, oszukiwać. Opanował to do perfekcji.

Reklama

Zaczęliśmy żyć z dnia na dzień. Nigdy nie można było niczego zaplanować. A wyjazdy na wakacje to była prawdziwa udręka. W wynajętym domku na Mazurach wszelkie rygory puszczały. Antek przyjeżdżał z nami po to, aby móc swobodnie pić. I pił do upadłego. Prosiłam, błagałam, aby poddał się terapii, takiej, jaka będzie dla niego najlepsza. Wszystko trafiało w próżnię. Nasza córka Inga nienawidziła ojca. Wstydziła się za niego przed koleżankami. Nigdy nikogo nie zapraszała do domu, w obawie, aby jej koleżanki nie były świadkami ekscesów ojca. Może dlatego szybko się usamodzielniła i ograniczyła kontakty z rodzicami. Miała do mnie żal, że nie byłam zdecydowana, aby podjąć radykalne kroki. Ale ja kilka razy próbowałam odejść od Antka. Wyprowadzałam się z dzieckiem z domu do swojej siostry. Kończyło się na przeprosinach i kajaniu się męża. Wracałam do domu, a po pewnym czasie wszystko było po staremu. Szukałam winy w sobie. Może zbyt późno dostrzegłam jego problem? Ale Antek nie chciał zrozumieć, że jest alkoholikiem. Nie chciał poddać się żadnej terapii, twierdząc, że ze wszystkim poradzi sobie sam.

Nasze małżeństwo powoli przestawało istnieć. Współczułam mężowi, ale już go nie kochałam. Gdy przeszedł na wcześniejszą emeryturę, mógł pić bez ograniczeń i popłynął w alkohol. Zaczęła się tragedia. Okresy abstynencji były coraz rzadsze. Wszyscy na osiedlu go znali. Popijał na ławce z okolicznymi pijaczkami. Nie pomogło zamykanie go w domu, wylewanie zachomikowanej wódki do zlewu. Stał się agresywny, dochodziło do rękoczynów. Wielokrotnie wzywałam policję, ale byli bezradni, bo męża chronił immunitet. A on sam odgrywał przed policjantami uciśnioną przez żonę ofiarę – tak mistrzowsko, że wierzono mu i patrzono na mnie podejrzliwie.

Koniec małżeństwa

Reklama

W końcu miałam tego wszystkiego dosyć. Ciągłej niepewności jutra, awantur, wstydu przed sąsiadami, prania, sprzątania po pijanym mężu. Żyliśmy w samotności, nikt nie przychodził do naszego domu, nie mieliśmy świąt ani rodzinnych uroczystości. Wszystko przepadło w oparach alkoholu. „Nie mogę marnować resztki życia, które mi pozostało” – myślałam. Wyprowadziłam się z domu, wynajęłam kawalerkę. Nie potrafiłam jednak zerwać kontaktu z mężem. Nie był mi obojętny, martwiłam się o niego. Raz uratowałam go od śmierci. Pijany wszedł do wanny i nie mógł się z niej wydostać. Bez leków – bo był już wtedy chory na cukrzycę – przeleżał w wannie dwa dni. Gdy karetka zabierała go do szpitala, był nieprzytomny. Odratowano go, ale stracił oko, które, miotając się w wannie, wybił sobie jakąś szczotką. Pielęgnowałam go podczas rekonwalescencji. Myślałam, że ten wypadek go otrzeźwił. Ale on winą za wszystko obciążył mnie. Upił się i, jak ja to nazywam: „na bandytę”, zrobił karczemną awanturę z łamaniem mebli w tle. Uciekłam do swojej kawalerki i postanowiłam zerwać z nim wszelkie kontakty. Każdy jest odpowiedzialny za swoje życie – tłumaczyłam sobie. Utwierdzana w swojej – uważałam, że słusznej – decyzji przez koleżanki, siostrę i córkę zerwałam kontakty z mężem. Czasami tylko moja dawna sąsiadka telefonowała do mnie, by opowiedzieć o ekscesach Antka.

Próba wybaczenia

Mieszkałam sama, miałam spokój, ale ciągle dręczyły mnie wątpliwości. Może nie wykorzystałam wszystkich możliwości, może gdzieś, również z mojej winy, pogubiliśmy swoje ścieżki... Może trzeba mozolnie odnaleźć właściwą drogę. Ale jak? Rady psychologa na nic się zdały.

Któregoś wieczoru poszłam z siostrą na Mszę św. Nigdy nie byłam zbyt religijna, wiarę traktowałam naskórkowo. Nie angażowałam Boga w swoje życie. Wierzyłam, że sama muszę pokonywać trudności. Kazanie wygłoszone w trakcie tej Mszy św. stało się początkiem mojej nowej drogi. Zrozumiałam, że sama nie dam rady zmienić niczego w swoim życiu. Muszę z pokorą prosić o pomoc Boga. Wierzyłam, że to On wskaże mi rozwiązanie w moim małżeństwie.

Reklama

Od tego czasu zaczęłam czytać Biblię. Po kawałku zgłębiałam Nowy Testament wraz z odpowiednimi komentarzami. Już nie byłam taka pewna co do słuszności swojej decyzji. Wiele lat temu przysięgałam przed Bogiem, że nie opuszczę męża aż do śmierci. I co? Zdezerterowałam. Wiedziałam, że Antek jest wierzący. Widziałam, jak w chwilach abstynenckich się modlił. Gdy był trzeźwy, słuchał przez radio niedzielnej Mszy św. „Przecież to może być punkt zaczepienia” – myślałam. Dlaczego nie poszłam tą drogą? Dlaczego nie błagałam Boga o pomoc, o uratowanie życia mojemu mężowi? Te myśli kiełkowały we mnie powoli. Nie byłam jednak jeszcze gotowa, aby się przemóc i spróbować ponownie.

Nadchodziły święta Bożego Narodzenia. Nigdy ich nie lubiłam – są dla szczęśliwych ludzi, którzy w zgodzie i miłości zasiadają do wigilijnej wieczerzy. Wigilijny wieczór spędziłam z córką i jej rodziną. Wróciłam do pustego domu. I ogarnął mnie dziwny niepokój. Myślałam o Antku: „Leży na pewno pijany i nawet nie wie, że są święta. A jeżeli potrzebuje pomocy...?”. W taką noc nikt nie powinien być sam. I błyskawicznie podjęłam decyzję. Pojechałam do niego. Był trzeźwy, ale pogrążony w bezgranicznej rozpaczy. Przegadaliśmy ze sobą całą noc. Powiedziałam, że mu wybaczyłam i że nie opuszczę go aż do śmierci. Że musimy swoje życie odbudować na stałym fundamencie, jakim jest wiara. A potem wspólnie modliliśmy się o pomoc w wydobyciu się z nałogu. Mąż po raz pierwszy zgodził się na udział w terapii anonimowych alkoholików. To była noc naszego odrodzenia.

A dalej? No cóż... Nie było łatwo, ale powolutku, krok po kroku, wchodziliśmy na nową drogę. Antek wyznał mi, że w ten wigilijny wieczór planował odebrać sobie życie. Był już zbyt zmęczony i samotny, aby dalej ciągnąć swój bagaż. Dlatego był trzeźwy, bo chciał, jak powiedział, godnie odejść.

Teraz chodzimy na terapię prowadzoną przez księdza. Poznaliśmy tragiczne drogi innych alkoholików. Były upadki, zwątpienie i znów mozolne podnoszenie się. W każdą niedzielę chodzimy na Mszę św., przystępujemy do Komunii św. I błagamy Boga o pomoc w wytrwaniu w abstynencji.

Od tamtej chwili minął rok. Przed nami święta Bożego Narodzenia. Po raz pierwszy zasiądziemy wspólnie do wieczerzy wigilijnej. Będziemy dziękować Bogu za ocalenie, za otwarcie nam oczu na inne horyzonty.

2016-12-20 10:11

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Cudownie być mamą

Początek małżeństwa, marzenia o dużej, szczęśliwej rodzinie... Co, jeśli upragnione dwie kreski nie pojawiają się na teście ciążowym? Swoją drogą adopcji dzieli się Joanna.

Jesteśmy małżeństwem prawie 6 lat. Nie doczekaliśmy się do tej pory biologicznego potomstwa. Dla mnie było to bardzo trudne i bolesne doświadczenie, gdyż zawodowo pracuję z dziećmi. Często widziałam kochających rodziców, rozmawiałam z nimi, widziałam dzieci, które biegną do nich i wołają „mamusiu”, „tatusiu”, a potem się w nich wtulają... Tego brakowało mi najbardziej – bycia mamą, usłyszenia od własnego dziecka słowa „mama”. Był to dla nas bardzo trudny czas, pełen smutku i niepewności. Trudno zaufać Bogu na nowo, gdy „nasze plany i nadzieje coś niweczy raz po raz”. Był taki czas, że te słowa mnie denerwowały, zwłaszcza gdy wszystkie nasze plany i pomysły pękały jak bańki mydlane.
CZYTAJ DALEJ

Papież spotkał się z prezydentem Macronem

2024-12-15 22:08

[ TEMATY ]

Franciszek na Korsyce

PAP/EPA/ETTORE FERRARI

Przed odlotem z Ajaccio do Rzymu Ojciec Święty spotkał się z prezydentem Francji, Emmanulem Macronem. Do małej sali lotniska imienia Napoleona, w której ustawiono krzesło z herbem papieskim i flagami Watykanu, Francji i Europy, papież i prezydent weszli razem tym samym wejściem krótko przed 18:00, w towarzystwie swoich delegacji. Ich rozmowa trwała około 50 minut.

Podczas spotkania Ojciec Święty i prezydent Macron omówili niszczycielski cyklon na francuskiej wyspie Majotta, wojnę na Ukrainie, potrzebę natychmiastowego zawieszenia broni w Strefie Gazy i wyrazili nadzieję na sprawiedliwą transformację polityczną w Syrii, zgodnie z oświadczeniem Pałacu Elizejskiego.
CZYTAJ DALEJ

Caritas na Święta

2024-12-16 13:28

Magdalena Lewandowska

Paczki dla dzieci z akcji "Nasza paka" to dla dzieci szansa na radosne święta. Wręcza je abp Józef Kupny.

Paczki dla dzieci z akcji Nasza paka to dla dzieci szansa na radosne święta. Wręcza je abp Józef Kupny.

Ostatnie dni przed świętami Bożego Narodzenia to dla Caritas Archidiecezji Wrocławskiej czas wytężonej pracy i wielu podejmowanych akcji.

W tym momencie Parafialne Zespoły Caritas i wolontariusze z jednej strony kończą rozprowadzanie świec Wigilijnego Dzieła Pomocy Dzieciom, ale też przygotowują paczki świąteczne z artykułów zebranych czy to w parafiach czy podczas zbiórki „Tak pomagam” w sklepach. – Zebraliśmy 6342 kg żywności, ta pomoc trafi do około 1000 potrzebujących osób – mówi Paweł Trawka, rzecznik wrocławskiej Caritas. – Trwa także finał akcji „Nasza paka”. Pracownicy Caritas jeżdżą do szkół i przedszkoli odbierając stamtąd zabawki, które dzieci ofiarowały dla potrzebujących rówieśników. To dzieciaki, które są pod nasza opieką np. w Klubowym Centrum Aktywności Dzieci i Młodzieży, ale też pod opieką kuratorów sądowych i pieczy zastępczej. Tam, gdzie są różnego rodzaju potrzeby i materialne ubóstwo, które nie pozwala im pięknie świętować czasu Bożego Narodzenia. Takich dzieci mamy około 250 – tłumaczy Paweł Trawka. Wręczenie paczek nastąpi 23 grudnia – rozda je św. Mikołaj razem z abp Józefem Kupnym na auli Papieskiego Wydziału Teologicznego.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję