Reklama

W wolnej chwili

Muzyka jest jedna

Niedziela Ogólnopolska 20/2018, str. 44

[ TEMATY ]

muzyka

igorsinkov/fotolia.com

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wśród wielu opinii dotyczących muzyki czy raczej podziału jej na gatunki przekonywające jest dla mnie zdanie Michała Urbaniaka, który stwierdził – i tu z nim się zgadzam – że muzyka jest jedna, Bóg nam ją dał, ale to my ją podzieliliśmy na gatunki i style. Z perspektywy 47 lat obcowania z muzyką – od uczniaka po profesjonalną działalność w obrębie niemal wszystkich gatunków – zauważyłem, że podział muzyki bardziej potrzebny jest jako klucz marketingowy niż konieczność. Ot, sprzedawca w sklepie musi wiedzieć, na której półce postawić Jana Sebastiana Bacha, a na której Milesa Davisa. Paradoksalnie, w czasach, kiedy za sklepową ladą czy w salonie płytowym może nas obsługiwać osoba kompletnie bez wiedzy (czego, niestety, już nieraz doświadczyłem), mnożą się płyty (szczególnie te zza Atlantyku), na których obok kodu paskowego widnieje napis: stawiać na półce z muzyką... W miejscu wykropkowania wpisany jest gatunek. Znak czasu? Niestety, dla mnie ma on szerszy wydźwięk. Lata wychowania w tzw. komunie, piosenka propagandowa wychwalająca zdobycze socjalizmu i komunizmu, sprawiły, że w Polsce pokutuje sztywny podział w muzyce. Jest piosenka patriotyczna, religijna, popowa czy raczej rozrywkowa (z wszystkimi odłamami), jest jazz i muzyka poważna, często określana mianem klasycznej. Kiedy słucham przebojów amerykańskiego r’n’b, odnoszę wrażenie, że tam nie mają tego problemu. Co mam na myśli? Odwołam się do przykładu sprzed niespełna roku. Na opolskiej scenie w czasie popularnego festiwalu piosenki w konkursie debiutów wystąpił zespół MOA. Jego wokalistka, skądinąd znakomita Marta Fitowska, w refrenie piosenki, która przyniosła im laur jury, śpiewała: „Jak wiele może niebo znieść, gdy modlę się, gdy modlę się...”. Ile trzeba mieć w sobie odporności na logiczne słuchanie tego, co ma do powiedzenia artysta, skoro niemal za chwilę, po ogłoszeniu werdyktu jury (dodam, że nagrodę publiczności otrzymał zespół Ogień), zarówno w kuluarach opolskiego amfiteatru, jak i niebawem na internetowych forach pojawiły się zdumiewające komentarze, określające zespół jako ulubieńców... „katoprawicy”, a tekst był tym czymś, co przesądziło, że w czasach dobrej zmiany wygrywa grupa, która modli się na scenie. Zgroza? Zgroza. I nie chodzi o to, że ktoś kompletnie nie zrozumiał przesłania warstwy literackiej utworu, ale nadawanie czemuś (czy może raczej komuś) etykiety bez choćby chwili refleksji, to przejaw złej woli. Jednak nie o sam fakt mi chodzi, ale o szerszy kontekst. Odnoszę wrażenie, że Tischnerowski „homo sovieticus” siedzi w nas głęboko. Nawet jeśli Fitowska chciałaby w popularnej piosence wpisanej w nurt indie rocka przekazać nam coś wyższego, bliższego niebu, to dlaczego nie mogłaby tego zrobić na scenie festiwalu w Opolu? Dlaczego Michael Jackson i jego rodzeństwo spod szyldu Jackson 5 (później The Jacksons), podobnie jak Al Jarreau, Take 6 czy inni mistrzowie soulu wychodzącego z gospel, czy też niezliczone kapele rockowe i formacje country odwołujące się do przesłania Boskiej miłości, dlaczego tam, w Ameryce, artyści spokojnie mówią o tym, co w ich sercach gra od strony duchowej, podczas gdy w Polsce, kraju głęboko katolickim, nawet minimalne wejście w duchowość czyni artystę od razu przedstawicielem nurtu sakralnego? To jakieś pomieszanie!

A może właśnie tak pokutują lata narzuconej przez system władzy komunistycznej, a tylko na fali eufemizmu, zwanej socjalistyczną, lata skutecznie oddzielające to, co mądre wiarą, od tego, co służalcze wobec jedynej słusznej władzy? Craig Morgan, podobnie jak Alan Jackson czy Carrie Underwood w popularnych piosenkach nie mają problemu ze śpiewaniem o tym, jaką rolę odgrywa w ich życiu Jezus. Lee Greenwood już w tytule „God Bless the USA” daje świadectwo wiary i zawierzenia Bogu. Od czasu, kiedy zacząłem na to zwracać uwagę, dostrzegam, jak wiele jest Boga w tym, o czym śpiewają artyści z obrzeży soulu i rhythm’n’bluesa. Tego w głównym nurcie. A przecież, podobnie jak w Polsce czy w całej Europie, są również nurty wprost wielbiące, wysławiające Trójcę Świętą, Matkę Bożą, głoszące Dobrą Nowinę i wiarę w zmartwychwstanie. Ba, są kategorie Grammy, najważniejszej nagrody muzycznej na świecie, dedykowane właśnie muzyce chrześcijańskiej! Można odnieść wrażenie, że muzyka jest tam jednością, bez sztywnego podziału. John Coltrane sławił Boga w swym „A Love Supreme”, Bob Dylan odwoływał się do Ducha Świętego w „Blowin’ in the wind”, muzyka z gruntu popularna przesiąknięta jest wiarą. Czy zatem nasze rozdzielenie, to coś, co zdumiało mnie i zmusiło do tej refleksji na podstawie piosenki MOA, to normalność? Zdecydowanie nie. Jeśli w kimś jest Bóg, jeśli w kimś jest Jezus, Duch Święty, jest miłość do Maryi, to dlaczego dawanie świadectwa temu jest ciągle zaskoczeniem, zwłaszcza gdy ma to miejsce w mediach i nie dzieje się w czasie bożonarodzeniowej radości czy w okresie upamiętniania śmierci i zmartwychwstania Pana? Jest w nas jakiś dziwny dualizm. Mamy Boga w sercu, ale na ustach nieczęsto. Artyści lubią obwieszać się przepięknymi krzyżykami, bezspornie zapewne nieraz wynika to wprost z ich wiary, jednak w ich słowie Boga nie ma. Kilka lat temu wydawałem płytę w Norwegii. Tradycyjnie, jak czynią to muzycy, w płytowej wkładce zamieściłem podziękowania. Dla Boga i rodziny, bo bez tej obecności ani nie byłbym tym, kim jestem, ani nie byłoby tego, co robię. Wydawca usunął słowo Bóg. W imię poprawności. Na kolejnych płytach odmówiłem zamieszczania podziękowań, skoro nie mogły być one szczere. Kiedy zaglądam do płytowych wkładek wielu amerykańskich gwiazd, podziękowania Bogu za to, że prowadzi je za rękę, otacza ojcowskim płaszczem miłości, są normą. I ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego w Polsce nie może być podobnie. Bóg dał nam muzykę, nie dzielmy jej bardziej. Aby zrozumieć, jak daleka droga przed nami, pozwolę sobie na fantazję: nagrodę Fryderyka w kategorii muzyki chrześcijańskiej otrzymuje... Jak sami Państwo widzą, daleka droga przed nami.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2018-05-16 11:23

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Kraków: jutro zaczyna się nowy festiwal muzyki dawnej Musica Divina

[ TEMATY ]

muzyka

Kraków

stevepb/pixabay.com

Wspaniałe wnętrza krakowskich świątyń, ponadczasowe piękno muzyki sakralnej, cenione europejskie zespoły prezentujące tradycyjny repertuar w najlepszym wykonaniu - to wszystko połączy w całość festiwal Musica Divina. Wydarzenie odbędzie się w Krakowie w dniach 8-14 sierpnia.

– Musica Divina to najważniejszy i najbardziej ambitny projekt Fundacji inCanto. Jestem bardzo szczęśliwy, że idea, której poświęciliśmy mnóstwo pracy przez cały miniony rok, znajduje swoją kontynuację w nowej odsłonie festiwalu – powiedział KAI Łukasz Serwiński, prezes Fundacji inCanto i dyrektor artystyczny festiwalu.
CZYTAJ DALEJ

Dlaczego godzina dziewiąta jest godziną piętnastą?

Niedziela lubelska 16/2011

Triduum Paschalne przywołuje na myśl historię naszego zbawienia, a tym samym zmusza do wejścia w istotę chrześcijaństwa. Przeżywanie tych najważniejszych wydarzeń zaczyna się w Wielki Czwartek przywołaniem Ostatniej Wieczerzy, a kończy w Wielkanocny Poranek, kiedy zgłębiamy radosną prawdę o zmartwychwstaniu Chrystusa i umacniamy nadzieję naszego zmartwychwstania. Wszystko osadzone jest w przestrzeni i czasie. A sam moment śmierci Pana Jezusa w Wielki Piątek podany jest z detaliczną dokładnością. Z opisu ewangelicznego wiemy, że śmierć naszego Zbawiciela nastąpiła ok. godz. dziewiątej (Mt 27, 46; Mk 15, 34; Łk 23, 44). Jednak zastanawiający jest fakt, że ten ważny moment w zbawieniu świata identyfikujemy jako godzinę piętnastą. Uważamy, że to jest godzina Miłosierdzia Bożego i w tym czasie odmawiana jest Koronka do Miłosierdzia Bożego. Dlaczego zatem godzina dziewiąta w Jerozolimie jest godziną piętnastą w Polsce? Podbudowani elementarną wiedzą o czasie i doświadczeniami z podróży wiemy, że czas zmienia się wraz z długością geograficzną. Na świecie są ustalone strefy, trzymające się reguły, że co 15 długości geograficznej czas zmienia się o 1 godzinę. Od tej reguły są odstępstwa, burzące idealny układ strefowy. Niemniej, faktem jest, że Polska i Jerozolima leżą w różnych strefach czasowych. Jednak jest to tylko jedna godzina różnicy. Jeśli np. w Jerozolimie jest godzina dziewiąta, to wtedy w Polsce jest godzina ósma. Zatem różnica czasu wynikająca z położenia w różnych strefach czasowych nie rozwiązuje problemu zawartego w tytułowym pytaniu, a raczej go pogłębia. Jednak rozwiązanie problemu nie jest trudne. Potrzeba tylko uświadomienia niektórych faktów związanych z pomiarem czasu. Przede wszystkim trzeba mieć na uwadze, że pomiar czasu wiąże się zarówno z ruchem obrotowym, jak i ruchem obiegowym Ziemi. I od tego nie jesteśmy uwolnieni teraz, gdy w nauce i technice funkcjonuje już pojęcie czasu atomowego, co umożliwia jego precyzyjny pomiar. Żadnej precyzji nie mogło być dwa tysiące lat temu. Wtedy nawet nie zdawano sobie sprawy z ruchów Ziemi, bo jak wiadomo heliocentryczny system budowy świata udokumentowany przez Mikołaja Kopernika powstał ok. 1500 lat później. Jednak brak teoretycznego uzasadnienia nie zmniejsza skutków odczuwania tych ruchów przez człowieka. Nasze życie zawsze było związane ze wschodem i zachodem słońca oraz z porami roku. A to są najbardziej odczuwane skutki ruchów Ziemi, miejsca naszej planety we wszechświecie, kształtu orbity Ziemi w ruchu obiegowym i ustawienia osi ziemskiej do orbity obiegu. To wszystko składa się na prawidłowości, które możemy zaobserwować. Z tych prawidłowości dla naszych wyjaśnień ważne jest to, że czas obrotu Ziemi trwa dobę, która dzieli się na dzień i noc. Ale dzień i noc na ogół nie są sobie równe. Nie wchodząc w astronomiczne zawiłości precyzji pomiaru czasu możemy przyjąć, że jedynie na równiku zawsze dzień równy jest nocy. Im dalej na północ lub południe od równika, dystans między długością dnia a długością nocy się zwiększa - w zimie na korzyść dłuższej nocy, a w lecie dłuższego dnia. W okolicy równika zatem można względnie dokładnie posługiwać się czasem słonecznym, dzieląc czas od wschodu do zachodu słońca na 12 jednostek zwanych godzinami. Wprawdzie okolice Jerozolimy nie leżą w strefie równikowej, ale różnica między długością między dniem a nocą nie jest tak duża jak u nas. W czasach życia Chrystusa liczono dni jako czas od wschodu do zachodu słońca. Część czasu od wschodu do zachodu słońca stanowiła jedną godzinę. Potwierdzenie tego znajdujemy w Ewangelii św. Jana „Czyż dzień nie liczy dwunastu godzin?” (J. 11, 9). I to jest rozwiązaniem tytułowego problemu. Godzina wschodu to była godzina zerowa. Tymczasem teraz godzina zerowa to północ, początek doby. Stąd współcześnie zachodzi potrzeba uwspółcześnienia godziny śmierci Chrystusa o sześć godzin w stosunku do opisu biblijnego. I wszystko się zgadza: godzina dziewiąta według ówczesnego pomiaru czasu w Jerozolimie to godzina piętnasta dziś. Rozważanie o czasie pomoże też w zrozumieniu przypowieści o robotnikach w winnicy (Mt 20, 1-17), a zwłaszcza wyjaśni dlaczego, ci, którzy przyszli o jedenastej, pracowali tylko jedną godzinę. O godzinie dwunastej zachodziło słońce i zapadała noc, a w nocy upływ czasu był inaczej mierzony. Tu wykorzystywano pianie koguta, czego też nie pomija dobrze wszystkim znany biblijny opis.
CZYTAJ DALEJ

Liturgia Męki Pańskiej. Na krzyżu zajaśniała potęga miłości Chrystusa

2025-04-18 22:23

Paweł Wysoki

W Wielki Piątek Liturgii Męki Pańskiej w archikatedrze lubelskiej przewodniczył bp Adam Bab. W homilii podkreślił, że Chrystus, wywyższony na krzyżu, zdobywa serca ogromem swojej miłości.

Przywołując fragment z Ewangelii wg św. Jana: „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16) powiedział, że mimo ludzkiej niewierności, Bóg pozostał wierny swojej pierwotnej miłości. – Z tej miłości powstał świat i z tej miłości został stworzony człowiek, a Chrystus przyniósł grzesznemu światu dobrą nowinę: miłość Boga nie ustała. Syn Boży stał się człowiekiem i umarł na krzyżu dla naszego zbawienia. Chociaż przeszedł przez świat dobrze czyniąc, został ukrzyżowany. Pozwolił dać się zabić, ale nie pozwolił się uśmiercić; uczynił ze swojej śmierci ofiarę, aby ci, którzy mu śmierć zadają, zostali ocaleni ze swojego grzechu – nauczał. – Na krzyżu zajaśniała potęga miłości Chrystusa – podkreślił.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję