Maria Fortuna-Sudor: Księże Kanoniku, dlaczego te święcenia odbyły się w kwietniu?
Ks. Jan Zając: Byliśmy już ostatnim rocznikiem, tego dosyć krótko trwającego eksperymentu, w ramach którego święcenia kapłańskie otrzymywało się w Niedzielę Palmową. Na naszym roczniku była jeszcze jedna osobliwość; czterech z nas zostało wyświęconych nie w katedrze wawelskiej, ale w Jordanowie, skąd pochodzili. Święceń dokonał kard. Karol Wojtyła. Było nas 29 i jeszcze jeden sercanin, pochodzący właśnie z Jordanowa.
Jak Ksiądz zapamiętał czas formacji w seminarium?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Zaczynaliśmy seminarium w 1965 r., gdy kończył się II Sobór Watykański. W Krakowie mieliśmy to szczęście – jeszcze nie wiedzieliśmy wtedy, jak wielkie – że naszym arcybiskupem był kard. Karol Wojtyła. Z watykańskich sesji soborowych przywoził i przedstawiał na bieżąco najważniejsze uchwały i różne wydarzenia z życia Kościoła. Nie było przecież wolnych mediów, a parę wydawnictw „katolickich” było cenzurowanych, więc do parafii, a jeszcze wcześniej do seminarium, informacje docierały dzięki przekazowi księdza kardynała. To też czas świętowania tysiąclecia Chrztu Polski w 1966 r. Uroczystości milenijne odbywały się w naszej ojczyźnie przez cały rok, a w Krakowie – w maju. To było wielkie ożywienie ducha religijnego i patriotycznego! Budująca socjalistyczne państwo władza ludowa wzmogła „w odwecie” represje wobec Kościoła. Jedną z nich – dla nas najdotkliwszą – był pobór kleryków do wojska. Rzecz zupełnie bezprawna, wbrew porozumieniom z początków PRL. Z naszego rocznika aż 8 księży przeszło przez wojsko, w którym służyliśmy całe 2 lata.
A jak się potoczyły losy kolegów z rocznika?
Dwóch kolegów już w 1973 r. pojechało do Tanzanii, gdzie tworzyli zaczątki dzieła misyjnego naszej archidiecezji. Niebawem do Rzymu na dalsze studia zostało skierowanych dwóch innych kolegów, którzy pracują do dziś we Włoszech i w Niemczech. Dwóch następnych kontynuowało studia w kraju. Jeden z nich jest dziś profesorem filozofii, a drugi, po studiach w Rzymie, pracował przez jakiś czas w urzędach Stolicy Apostolskiej. Poza krajem (w USA i na Ukrainie) posługiwało jeszcze dwóch innych kapłanów. W wyniku nowej organizacji terytorialnej Kościoła w Polsce, po dwóch rocznikowych kolegów znalazło się w diecezjach: bielsko-żywieckiej i sosnowieckiej. Trzech, niestety, opuściło szeregi kapłańskie, a dziesięciu spośród nas Pan powołał już do wieczności. Pozostali znajdują się na emeryturze albo będą na niej wkrótce. Ale nadal służymy w winnicy Pańskiej, w różny sposób uczestnicząc w życiu parafialnym.
Pamięta Ksiądz początek pracy w parafii?
Reklama
Ciekawym doświadczeniem była dwumiesięczna praktyka duszpasterska w parafiach. Byliśmy tam kierowani jako diakoni, przed święceniami prezbiteratu. A pracę na parafiach rozpoczynaliśmy od wprowadzania soborowej „reformy liturgicznej”. W jej wyniku, np. łacina, której dość pobieżne opanowanie kosztowało nas niemało wysiłku, nie była już tak potrzebna, przynajmniej w celebracji Mszy św. Ale ten czas posoborowy to także wiele inicjatyw duszpasterskich.
Na przykład?
Wtedy rozwinął się bardzo Ruch Światło-Życie oraz kilka podobnych inicjatyw, mających w programie rekolekcje wakacyjne i następującą po nich pracę w grupach w parafii. Programy dotyczyły głównie młodzieży, ale z czasem zostały rozszerzone i na dzieci, i na dorosłych. Zaczął się też upowszechniać ruch pielgrzymkowy. To były nie tylko nasze małe i większe pielgrzymki do Rzymu czy innych europejskich sanktuariów, ale przede wszystkim piesze pielgrzymowanie, zwłaszcza na Jasną Górę. Nas, młodych kapłanów, bardzo to angażowało – w każdej parafii było wielu chętnych i nalegających na organizowanie pielgrzymek.
A ówczesne warunki pracy na parafiach?
Reklama
Czas naszej pracy parafialnej w bardzo wielu przypadkach był związany z budownictwem kościelnym. Prawie co drugi z nas musiał zajmować się budową kościoła, plebanii czy ośrodka duszpasterskiego, co wtedy było szczególnie trudne. Trzeba było dosłownie wywalczyć pozwolenie na budowę, a następnie zbierać fundusze, organizować ludzi (robotników) i dosłownie zdobywać materiały budowlane! W prawie każdym takim przypadku wiązało się to z powstawaniem nowej parafii, a więc i organizowaniem od podstaw nowego duszpasterstwa. Trzeba więc było szukać sobie mieszkania, pomieszczenia na kancelarię, no i na katechizację. Ta odbywała się wtedy w salkach katechetycznych, które wynajmowało się od okolicznych mieszkańców. Z tym wiązały się utarczki z władzami świeckimi, które wymagały rejestracji takich miejsc, chcąc mieć kontrolę nad nauczaniem religii. Warto też wspomnieć o ówczesnych warunkach komunikacji (uśmiech). Posiadanie samochodu było wielkim marzeniem, urzeczywistnianym, gdy udało się kupić używany pojazd, najczęściej syrenę albo fiata 126p. Te używane wcale nie były tańsze, jednak za nowy trzeba było zapłacić i czekać ponad 3 lata! Toteż do salek katechetycznych i kaplic dojeżdżaliśmy często motocyklami, rowerami, a zdarzało się, że parafianie dowozili nas furmankami.
Najtrudniejszy okres w pięćdziesięcioleciu posługi kapłańskiej to…?
Ogłoszony w grudniu 1981 r. stan wojenny, tłumienie budzącej powszechny entuzjazm i nadzieję „Solidarności”… To czas ciężkiej próby dla nas. Byliśmy już wówczas proboszczami lub na innych odpowiedzialnych stanowiskach. Pognębienie narodu, represje i brak perspektyw w społeczeństwie wymagały naszego działania, toteż angażowaliśmy się w wiele patriotycznych inicjatyw, podsuwając i swoje. Wielkim symbolem tego czasu, a potem i świętym patronem, stał się ks. Jerzy Popiełuszko.
Trzeba też wspomnieć przemiany 1989 r. i wynikające stąd zmiany, które wymagały od nas dużego zaangażowania, ale też konsekwencji w działaniu. Te wyzwania są aktualne. A podstawowe z nich to, aby Kościół był Kościołem Bożym, aby Polska była Polską i aby w tym wszystkim pozostać wiernym swemu powołaniu.
Jak złoci jubilaci krakowskiego Kościoła podkreślą 50 lat posługi duszpasterskiej?
Widzimy wyraźnie, że mamy wiele powodów do wdzięczności… Jubileusz to świętowanie, to dziękczynienie Bogu i ludziom. W obecnej sytuacji nie da się dużo planować. Na pewno chcielibyśmy się spotkać na modlitwie. Czas pokaże, na ile to będzie możliwe, ale zapraszamy wszystkich do dziękczynienia z nami, na razie przynajmniej duchowo!