Studentka emerytka napisała:
Podróżowałam kiedyś, za studenckich czasów, a były to lata 60. ubiegłego
wieku – jak to brzmi: ubiegłego wieku! – znad morza do Warszawy.
Środkiem lokomocji była nasza poczciwa nyska, a nas jechało w niej
kilkanaście osób; siedzieliśmy na zaimprowizowanych ławeczkach, pośród
sprzętu geodezyjnego, bo był to powrót z praktyk. Kierowca, a jednocześnie
magazynier jechał tą nyską w porywach do 60 km na godzinę, jak lepszy
tramwaj. I ani trochę szybciej.
Oczywiście, drogi wtedy były i gorsze, i lepsze. Gorsze, bo techniczne
możliwości były słabsze niż te dzisiejsze w tym zakresie. A lepsze, bo w ogóle
pojazdów poruszających się po nich było niewiele. W podobnym składzie
osobowym i w podobnych warunkach jechaliśmy też do Zakopanego.
Za każdym razem była to cała wyprawa. Wyjeżdżało się przed świtem,
a dojeżdżało wieczorem. Po drodze mieliśmy przerwy – na kawę albo drzemkę
dla pana kierowcy, bo on był najważniejszy, jak kapitan na statku. A i dla
pasażerów wielogodzinne siedzenie na takiej drewnianej ławeczce, najwyżej
przykrytej jakimś nędznym kocykiem, nie było lekkie.
Ale takie to były czasy i takie podróże. Ot, konieczność dziejowa. Okazuje się,
że od tamtych lat nie odjechaliśmy zbyt daleko. Tylko tyle, że dziś jeździ się
co najmniej dwa razy szybciej, a samochodów jest o wiele, wiele więcej.
No i drogi zupełnie inne...
Tak to sobie wspomniałam dawne czasy, o których dzisiejsze młode pokolenie
nie ma zielonego pojęcia...
Drukuję ten list w celu zachęcenia do dzielenia się z nami i z innymi Czytelnikami swoimi wspomnieniami. Z wędrówek po kraju, pielgrzymek, z wydarzeń dla Was ważnych... Nie ukrywamy, że rubryka listów szczególnie „kręci” starsze pokolenie, ale przecież piszą do nas i ludzie młodzi. A jak piszą, to znaczy, że i czytają. Czasem nie mamy w domu komu opowiedzieć, jak to dawniej bywało. Ale to nie znaczy, że nie ma osób, które chętnie by o tym posłuchały. Czekamy na takie „historyczne” świadectwa!
Pomóż w rozwoju naszego portalu