Iwanka miała normalne, szczęśliwe życie w Kijowie: mąż, dwóch synów, rodzice, praca w przedszkolu. 24 lutego jej syn miał obchodzić kolejne urodziny, ale nie dane im było świętować. Wczesnym rankiem obudziła ich wojna, która wywróciła życie do góry nogami. Mąż i ojciec Iwanki zostali bronić Ukrainy, ona uciekła do Polski, ratując dzieci. Najpierw samochodem z Kijowa, po drodze bacznie obserwując niebo, na którym pojawiały się rakiety; dwa tygodnie później jechała 15 godzin do Lwowa, na stojąco, w zatłoczonym pociągu. – Dzieci nie zdążyły się już pożegnać z ojcem, ani przytulić. W pamięci pozostało, jak mąż stał przy oknie pociągu. Wyciągnęłam rękę do szyby, on przyłożył swoją z drugiej strony. To był ostatni raz, kiedy go widziałam – mówi Iwanka ze łzami w oczach. Następnie były kolejne zatłoczone pociągi, granice państw, nowe miasta, strach i niepewność. Wszystko, co zabrali ze sobą, mieściło się w małych plecakach. – Kiedy pierwszy raz słuchałam rozmowy strażników na granicy, nic nie rozumiałam. Pomyślałam wtedy: Co ja będę tutaj robić, w obcym kraju, z dwójką dzieci, nic nie rozumiejąc? – wspomina Ukrainka.
Nie wiadomo, kto komu pomaga
Reklama
Podobnie jak wielu uchodźców wojennych, schronienie znaleźli we Wrocławiu. Na początku u koleżanki, później w domu polskiej rodziny. – Dostałam pokój i wszystko, co było mi potrzebne. Ta rodzina miała troje małych dzieci, więc w ich domu mieszkało nas ośmioro. Najpierw komunikowaliśmy się przez tłumacza w telefonie, a później zaczęłam się uczyć polskiego – mówi Iwanka i podkreśla, że rodzina, u której mieszkała, bardzo dużo jej pomogła. – Gdy przyjechaliśmy, nie miałam ubrania, ani pieniędzy, bo nasze banki zablokowały konta. Ta rodzina kupiła więc moim dzieciom wszystko, czego potrzebowały do szkoły. Wydawało mi się to bardzo drogie – kolorowy papier, plecak, pióro – bo przeliczałam to na chrywny. A Pani kupowała wszystko za swoje pieniądze i nic nie mówiła – podkreśla Iwanka i dodaje: – Jestem im bardzo wdzięczna, bo potrzeba wielkiej odwagi, by przyjąć obcą kobietę z dziećmi. Przecież ludzie są bardzo różni. Kiedy pytałam, dlaczego mi pomagają, słyszałam, że jeszcze nie wiadomo, kto komu pomaga. A kiedy płakałam i dziękowałam, odpowiadali: „Iwanka, my mamy możliwość, a jeśli mamy, to musimy pomóc” – opowiada dziewczyna. Jeszcze jedno bardzo mnie uderzyło w tym wspólnym zamieszkiwaniu. Przyjechałam do nich w sobotę po obiedzie. A następnego dnia ta rodzina wybierała się do kościoła i nie mogli pójść razem, bo ktoś musiał zostać z najmłodszym dzieckiem. Zaproponowałam, że mogę z nim zostać a oni zostawili mi trójkę dzieci pod opieką. Przyjechałam dzień wcześniej z innego kraju, nie znali mnie, a od razu okazali mi takie zaufanie. To było dla mnie bardzo ważne – opowiada Ukrainka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Poranne naleśniki
Z czasem w rodzinie powstały nawet pewne zwyczaje. – Ich 6-letnia córka w każdą sobotę wstawała wcześnie rano i smażyłyśmy razem naleśniki. Mała była zmęczona, bo lubiła długo spać, ale była taka szczęśliwa, gdy robiłyśmy razem ciasto a później wlewałyśmy je na patelnię. Kiedy czasem dzwonię do tej rodziny, to dziewczynka zawsze pyta, kiedy przyjadę, byśmy mogły znowu razem zrobić naleśniki – uśmiecha się moja rozmówczyni i opowiada: – Później zaproponowałam, że będę przygotowywać ukraińskie potrawy, co spotkało się z zainteresowaniem. Oni robili zakupy a ja gotowałam i smakowało im to – co było dla mnie bardzo miłe. Chciałam coś pomóc, więc sprzątałam też dom. Przy domu był taki mały ogródek, który trzeba było przekopać łopatą. A była tam bardzo twarda ziemia. Pewnego dnia przeczytałam jakąś złą wiadomość o Ukrainie i musiałam wyładować swoje emocje, więc od razu cały ten ogródek przekopałam. Wszyscy byli zdziwieni, że tak szybko się to stało. Ale wystarczyło przeczytać wieści z Ukrainy – mówi ze smutnym uśmiechem Iwanka.
Rodzina, u której mieszkała, pomogła jej też w znalezieniu pracy. – Bardzo dużo pomocy dostałam w Polsce, sama nie wiem, jak to się stało, bo nie wszystkie moje koleżanki tak miały – mówi Iwanka i dodaje: – Teraz mój młodszy syn mówi do mnie: „Mamo, dziękuję, że mnie uratowałaś”.