Reklama

Ten, który całował sutannę

W sobotę 8 października w parafii pw. św. Jadwigi Śląskiej w Kodrębie zostanie odsłonięty i poświęcony pomnik bp. Stefana Bareły. To wydarzenie jest okazją do przypomnienia postaci Księdza Biskupa.

Niedziela częstochowska 41/2011

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

MARGITA KOTAS: - Czy po chłopięcym i młodzieńczym zachowaniu i decyzjach Brata było widać, że w przyszłości będzie biskupem?

STANISŁAW BAREŁA: - Byłem wówczas za mały, by dziś odpowiedzieć na to pytanie, kiedy się urodziłem, mój brat Stefan miał już 21 lat. Wszystko co opowiem, znam więc na podstawie relacji rodziców.
To były specyficzne, trudne czasy, w których trzeba było zabiegać o podstawowe rzeczy. Było po wojnie. Tereny były splądrowane. Każda gospodyni, każda matka martwiła się, z czego tu dzieciom jakąś strawę ugotować. O kształceniu dzieci nie było mowy, bo były to czasy, kiedy płaciło się za szkołę. W moim bracie rodziło się jednak coś nadzwyczajnego i uparł się pójść do szkoły. Skończył szkołę podstawową w Kodrębie i chciał uczyć się dalej.

ALINA KAPICA: - Był doskonałym uczniem, ale w tamtych czasach nikt się nie interesował dobrym uczniem, jednak w końcu kierownik szkoły przyszedł do ojca, żeby ten nie zmarnował talentu.

Reklama

St. B.: - Ojciec był zatroskany, co robić, skąd wziąć środki na to kształcenie, samo czesne wynosiło 50 zł miesięcznie. Wreszcie matka mówi: - Wola Boska, idź. I poszedł do gimnazjum w Radomsku. Poszedł pieszo. Z trudem, z przyczyn finansowych, przemęczył tam dwa lata. Zachowały się jego niektóre zeszyty z tego okresu - do języka polskiego i łaciny. Po tych dwóch latach wyczerpały się zasoby finansowe. W czerwcu dyrektor nie dał mu świadectwa, bo nie wpłynęła opłata za ten miesiąc. Nieważne były celujące oceny. Zapłakanego Stefana spotkał na korytarzu ks. Jankowski, katecheta w gimnazjum Fabianiego, i zapytał czemu płacze. Kiedy dowiedział się, z jakiego powodu mój Brat nie otrzymał świadectwa, dał mu to brakujące 50 zł, by mógł odebrać świadectwo. Przyszedł kolejny wrzesień i znów kłopot, co dalej, bo pieniędzy na dalsze kształcenie nie było. Od kierownika szkoły Stefan otrzymał jakąś propozycję pracy. Odmówił, tłumacząc, że ma inne plany. Ojciec przejął się tym wszystkim. Po sąsiedzku mieszkał młodzieniec, Stanisław, który również z przyczyn finansowych przerwał po drugim roku studia biologiczne. Ojciec poprosił go, by przez rok uczył Stefana. Można było wówczas zdawać egzaminy eksternistycznie. Staszek zgodził się uczyć Stefana za 12 zł miesięcznie. Rok przepracowali w ten sposób. Przyszły następne wakacje. Stefan długo nic nie mówił o swoich planach, ale w końcu powiedział, że jest taka szkoła jak Niższe Seminarium Duchowne w Sandomierzu i że on tam napisał.

A. K.: - Stefan marzył o kapłaństwie, ojcu nie bardzo się przyznawał, ale marzył o kapłaństwie. Wyszukał gdzieś ogłoszenie o niższym seminarium duchownym w Sandomierzu, napisał do rektora z prośbą o przyjęcie, ale go nie przyjęli z braku miejsc. Kiedy otrzymał tę odmowę po raz pierwszy widziałam, że płakał. Kiedy ojciec wrócił z pola obiecał napisać do wujka, by coś poradził. Brat matki był nauczycielem, kierownikiem szkoły w Zbąszyniu, w Poznańskiem. Przez tamtejszego księdza proboszcza, udało się umówić spotkanie z kard. Hlondem. Przedstawił mu sytuację siostrzeńca. Kardynał postanowił pomóc Stefanowi pod warunkiem, że ten zda pomyślnie egzaminy do seminarium. Wkrótce Stefan dostał powiadomienie, że ma się zgłosić na egzamin do Sandomierza. Kiedy przyszła wiadomość, że został przyjęty, jego radość była ogromna. Tylko tato się nie cieszył. Wiedział, że za naukę w seminarium trzeba będzie zapłacić i martwił się jak temu podoła.

Reklama

St. B.: - Jak pojechał do Sandomierza i zdał te egzaminy, to nawet nie przyjeżdżał do domu, bo chyba nie miał na bilet. Matka mu posłała pierzyny, jakieś podstawowe rzeczy. Skończył tam dwa lata, przeżył obłóczyny, i wtedy prefekt z Kodrębia ks. Bednarski namówił go, by przeniósł się do seminarium częstochowskiego w Krakowie. Stefan wybrał się na rozmowę z bp. Lorkiem, a ten skwitował krótko: „Drogie dziecko, gdzie się zaczyna, tam się kończy”. W wyniku różnych działań, udało się w końcu przeforsować pomysł tego Krakowa. Bp Lorek dał zgodę na przeniesienie. W Krakowie Stefan został szefem kursu i tak minął kolejny rok. A potem przyszedł rok 1939 i wojna. Znów Stefan siedział w domu i czekał, co dalej. Struktury seminarium zostały rozbite. Dopiero gdzieś przed Wszystkimi Świętymi seminarzyści dostali zawiadomienia, że coś się organizuje. Bp. Kubinie udało się utrzymać okrojone struktury częstochowskiego seminarium, najpierw na Skałce, a potem w domu Sióstr Duchaczek. W czasie wojny Stefan przyjeżdżał do domu na wakacje z kolegami - seminarzystami, których domy rodzinne znalazły się po stronie Rzeszy.

M. K. - Już choćby samo uparte dążenie do wykształcenia i kapłaństwa wskazuje na wyjątkowość i siłę Jego osobowości...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

St. B.: - Stefan był wierny, wierny swoim zasadom. Po ojcu był niezłomny i nie szedł na żadne układy. Dziś dopiero widać, jak z kart IPN wyłania się postać niezwykła. Jedna z czołowych postaci Kościoła w Polsce, obok Prymasa Wyszyńskiego, kard. Wojtyły - człowiek skała. Zasłużył na trwalszą pamięć, również na pomnik.

M. K. - Nauka była zamiłowaniem przyszłego Księdza Biskupa, ale chyba nie jedynym jego obowiązkiem?

Reklama

A. K.: - Miałam wspaniałego Brata, a rodzice mieli wspaniałe dziecko. Kiedy ja się urodziłam Stefan miał 10 lat. Jesteśmy z rodziny rolniczej, przede wszystkim było w niej więc zaabsorbowanie pracą. Rodzice musieli iść do pracy w pole, a brat mnie wychowywał bardzo pieczołowicie. Gotował dla mnie, karmił. Robił dla mnie zabawki z patyków. Pamiętam, jak kiedyś dłubał coś w tajemnicy przede mną w stodole. W końcu zawołał mnie i podarował piękną wystruganą z drewna bryczkę. Bardzo mnie kochał, dosłownie nosił na rękach, wypiastował, ale kiedy trzeba było to i klapsa przyłożył. Do końca była między nami ogromna miłość. Czasem mu dokuczyłam, ale trzymał mnie w karności i zawsze uczył pobożności. Był też bardzo pracowity. Miał dużo kontaktów, ludzie do niego lgnęli, od młodzieży kręcącej się po domu mama nie mogła się opędzić.

M. K. - Z pewnością wpływ na wybory i postawę bp. Stefana miała atmosfera rodzinnego domu, w którym wzrastał.

A. K.: - W domu panowała religijna atmosfera. Ojciec bardzo dużo się modlił. Podobnie matka. Stefan również był bardzo religijnym dzieckiem i mnie zaganiał do modlitwy. Pamiętam, jak przypominał mi o poście eucharystycznym. Pamiętam też pełno książek na stole i katolickich pism, które czytał: „Rycerz Niepokalanej”, „Posłaniec”, „Niedziela”. W niedziele zawsze trzy razy szedł do kościoła, w dzień powszedni, o ile nie był w szkole, tyle razy, ile sprawowana była Msza św.
Rodzice byli wielkimi patriotami. Mimo, że były to czasy biedne, ale piękne. Atmosfera domu rodzinnego była niezwykle ciepła.

M. K. - Czy Brat Państwa już jako ksiądz często bywał w domu rodzinnym?

Reklama

St. B.: - Bardzo rzadko. Raz, pamiętam, na krótko był w wakacje. Czasem przyjeżdżał w sobotę rano, czy w piątek wieczorem i w niedzielę rano bądź wieczorem wyjeżdżał. Zawsze ważniejsze były jego sprawy kapłańskie. On żył ewangelicznie. Kiedy dziś sobie tak spokojnie, na chłodno analizuję, widzę, że żył naprawdę wiarą, Ewangelią. Zawołanie Pana Jezusa: „Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?” (Mt 12, 48) było jego dewizą. Obraz bogatego młodzieńca ciągle miał jako busolę w swoim życiu, bo sprawy materialne nie były sprawami jego życia. Dopiero dziś po latach jestem w stanie to zrozumieć i podziwiam go za tę postawę. Mimo iż wówczas miałem nawet czasem pretensję, że tak rzadko pojawia się w domu, wiem że kochał dom rodzinny, kochał rodzinę, ale w inny, kapłański sposób.

A. K.: - Kiedy już był biskupem, bywał w rodzinnych Zapolicach i Kodrębie zawsze na Wszystkich Świętych, często na odpust parafialny. Kiedy zabrałam mamę do siebie do Częstochowy, kontakt był jeszcze częstszy. Zawsze pamiętał też o bliskich wysyłając pocztą życzenia czy pozdrowienia, jeśli gdzieś wyjeżdżał; zwłaszcza do mamy pisał z największą czułością.

M. K. - Starsi parafianie kodrębscy pytani, czy jako biskup wynosił się ponad innych, odpowiadają zgodnym chórem, że nigdy tego nie robił i zawsze poznawał znajomych, sąsiadów...

St. B.: - Zawsze wszystkich poznawał, przyjmował parafian z Kodrębia w swojej biskupiej siedzibie. Nigdy nie było w nim najmniejszej pychy. Chociaż swoją funkcję biskupią i przedmioty z nią związane darzył niezwykłym szacunkiem. Nigdy ludziom nie pokazał się bez sutanny. Trochę się z tym krył, ale już jako młody ksiądz zawsze przed włożeniem całował sutannę. Taki miał szacunek do kapłaństwa. To było zdumiewające.

M. K. - Pasterzowanie bp. Stefana przypadło na niezwykle trudne czasy. Czy dzielił się swoimi problemami z najbliższymi, przywoził je do domu rodzinnego, radził się jak ma postąpić?

Reklama

St. B.: - Nie, nigdy. Ja czasem szedłem do kurii, by się czegoś dowiedzieć, bo żywo interesowały mnie sprawy Kościoła, stosunków państwo - Kościół, próbowałem go czasem wciągnąć w problem, ale nigdy mi się nie udało. Nigdy też nie użalał się na coś. To był jego problem, jego krzyż, jego sprawy. Pewnie dzielił się nimi ze swoimi doradcami, ale z rodziną nigdy.

A. K.: - Najczęściej wszystko dusił w sobie. Mimo naszego wielkiego zaprzyjaźnienia, wzajemnego oddania.

St. B.: - Kiedy przeżywaliśmy Wigilie u siostry w Częstochowie, wpadał na nie, by podzielić się opłatkiem. Pamiętam taką Wigilię, kiedy pracowały jeszcze maszyny przy budowie tego sławetnego przejścia podziemnego pod parkami jasnogórskimi. Cisza w mieście, a tam praca w pełni. Stefan stanął w oknie i patrzył w stronę Jasnej Góry. Powiedziałem: „Tej sprawy nie wolno ci odpuścić. Choćby ci przyszło nawet życiem przypłacić”. On mnie tylko przytulił. Ta sprawa rzeczywiście zabrała mu życie, tak myślę. Z tym, że nawet o swojej chorobie nowotworowej najbliższym nie powiedział.

M. K. - Dziś nie ma już takich ludzi... kryształowych...

A. K.: - Niczego nie miał dla siebie. Nawet jako biskup żył niezwykle skromnie. Podejmował umartwienia, o których nikomu nie mówił. Nie wiedział, co to pycha. To był wspaniały człowiek, niepowtarzalny.

* * *

Bp Stefan Bareła - biskup maryjny

Trzeci biskup ordynariusz diecezji częstochowskiej Stefan Bareła urodził się 24 czerwca 1916 r. w miejscowości Zapolice, w parafii Kodrąb, w ziemi radomszczańskiej. Po ukończeniu szkoły podstawowej w rodzinnej miejscowości, wykształcenie średnie zdobywał najpierw w Społecznym Gimnazjum Męskim w Radomsku, a przez dwa ostatnie lata w Sandomierzu, w Niższym Seminarium Duchownym. 1 września 1938 r. został przyjęty do Wyższego Seminarium Częstochowskiego w Krakowie. Świecenia kapłańskie otrzymał 25 marca 1944 r. 9 grudnia 1960 r. został mianowany biskupem pomocniczym diecezji częstochowskiej. Jako motto swoje biskupiej posługi obrał słowa: „Veritati et Caritati” (Prawdzie i Miłości). W latach 1964-84 był ordynariuszem diecezji częstochowskiej.
Bp Stefan Bareła m.in. brał udział w trzech sesjach II Soboru Watykańskiego. Powołał do istnienia Diecezjalne Studium Dokumentów Soborowych (dziś Instytut Teologiczny w Częstochowie). Zwołał również II Synod Diecezji Częstochowskiej pod hasłem „Chrystus Światłem - Maryja Wzorem”. Rozpoczął dzieło budowy Wyższego Seminarium Duchownego w Częstochowie. Musiał również zmagać się z władzami komunistycznymi PRL. Odważnie bronił dostępu do Jasnej Góry dla pielgrzymów, który władze komunistyczne chciały ograniczyć, a nawet zlikwidować, budując specjalne tunele i przejścia podziemne oddzielające Aleje Najświętszej Maryi Panny od Jasnej Góry. Bp Bareła był również orędownikiem wznowienia działalności tygodnika „Niedziela”. Wiele uczynił także dla duszpasterstwa akademickiego, organizująć dla studentów spotkania w domu biskupim, w tzw. „Piwnicy”. Zmarł 12 lutego 1984 r.
Ks. Mariusz Frukacz

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

[ TEMATY ]

św. Katarzyna Sieneńska

Giovanni Battista Tiepolo

Św. Katarzyna ze Sieny

Św. Katarzyna ze Sieny
W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne. Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej. Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia. Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie. Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy. Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską. Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej". Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała! Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła. Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża. Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.
CZYTAJ DALEJ

Jakim światłem świecę wobec innych?

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Adobe Stock

Rozważania do Ewangelii J 3, 16-21.

Środa, 30 kwietnia. Dzień Powszedni albo wspomnienie św. Piusa V, papieża
CZYTAJ DALEJ

Wspomnienia Franciszka o konklawe: kardynałowie są odcięci od świata

2025-04-30 07:17

[ TEMATY ]

konklawe

papież Franciszek

Grzegorz Gałązka

Uczestnicy konklawe są całkowicie odcięci od świata - okna są zamknięte, a sygnały radiowe ekranowane; nie wolno mieć telefonów, komputerów ani żadnych innych urządzeń elektronicznych - wspominał Franciszek w swojej autobiografii. Papież jest jedyną osobą, która może zdradzić tajemnice konklawe.

W środę, 7 maja ma rozpocząć się konklawe, by wybrać następcę papieża Franciszka. Zasady przeprowadzenia wyborów określa wydana w 1996 roku przez papieża Jana Pawła II Konstytucja Apostolska Universi Dominici Gregis. Zakłada ona m.in. zachowanie tajmenicy konklawe. Jedyną osobą, która może uchylić kulisów wyborów, jest sam papież, co Franciszek zrobił w swojej autobiografii pt. "Nadzieja".
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję