Reklama

Wracajmy do Zródeł (1)

Na początek przyda się przypomnieć sprawy oczywiste: historia muzyki obfituje w przykłady wspaniałych dzieł o tematyce religijnej. „Missa solemnis” czy „Missa brevis”, „Requiem”, „Magnificat”, „Oratorium”, „Te Deum”, „Stabat Mater”, „Miserere” przewijają się przez jej stronice jak słupy milowe geniuszu największych kompozytorów, jak Jan Sebastian Bach, Józef Haydn, Fryderyk Haendel, Wolfgang Amadeusz Mozart, Jan Brahms, Ludwig van Beethoven - aż po nasze czasy, bo i dziś zdarzają się twórcy zainteresowani „sacrum”, jak chociażby w Polsce Krzysztof Penderecki czy przede wszystkim - Henryk Mikołaj Górecki. Jednak inspirowanych przez religię dzieł powstaje w naszych zsekularyzowanych czasach mniej niż dawniej. Ale nie tylko w zeświecczeniu kultury leży przyczyna. Wszak w dawnych wiekach kompozytorzy tworzyli takie dzieła nie tylko dlatego, że chcieli oddać cześć Bogu: nie bez znaczenia był przecież fakt, że stale dopingował ich potężny, hojny mecenat Kościoła.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Hamulec na gardłach

Reklama

Mecenat może się przejawiać rozmaicie. W skali wielkiej byłyby to konkursy na dzieło o tematyce religijnej, ogłaszane np. przez Episkopat danego kraju czy też osobiście przez hierarchów Kościoła; na poziomie niższym - przez archidiecezje i diecezje. Jakoś o takich wielkich, prestiżowych konkursach u nas nie słychać; zdarzają się tylko czasami zamówienia składane przez Kościół u wybranych kompozytorów.
Można by się spodziewać, że w ramach niezależności, jaką dysponują księża dziekani i proboszczowie (a także podległe bezpośrednio Papieżowi zakony), tam właśnie rodzić się będą inicjatywy, które przywrócą należne miejsce muzyce w życiu Kościoła. I tak się dzieje: tu i ówdzie organizowane są chóry przykościelne, a w bogatszych parafiach na stanowisku organisty pojawia się zdolny muzyk. Jednak z moich obserwacji wynika, że brakuje pieniędzy na godziwe pensje dla organistów, toteż średni poziom tego zawodu jest niski, mimo dobrych chęci. Przypominam sobie taki fakt z mego życia: kiedy zmarł ktoś bliski z mojej rodziny, poprosiłem organistę w dużej parafii w Krakowie, by zagrał podczas Mszy św. żałobnej kompozycję Edwarda Griega Au printempa, którą zmarła bardzo lubiła. Dostarczyłem mu nuty, zapewnił, że spełni mą prośbę. Niestety, nie zrobił tego - z powodów oczywistych: to jest utwór dość trudny do zagrania, widocznie dla niego za trudny... W styczniu byłem w małym kościółku wiejskim. Ludzie przed nabożeństwem śpiewali kolędy - i to ładnie. Coś się zaczęło psuć dopiero wtedy, gdy „wkroczył” organista: tubalnym głosem zaśpiewał z jakąś okropną manierą, narzucając wiernym swój bardzo zły gust. Ciężko mi było to wytrzymać, ale byłem tam jednorazowym gościem; oni musieli to znosić przez cały rok.
W normalnych warunkach organista powinien być muzycznym wychowawcą, zwłaszcza dzieci i młodzieży: zachęcać do śpiewu, uczyć go, uczyć w ogóle kultury muzycznej. W przypadkach szczególnych mógłby także uprawiać własną twórczość kompozytorską, może nie tak wspaniałą jak niegdyś Jan Sebastian (który także przecież był organistą - w kościołach św. Tomasza i św. Mikołaja w Lipsku; za jego czasów istniało pojęcie organisty kościelnego - wirtuoza!), ale ambitną i wybitną. Marzenia, marzenia...
Od dawna zauważam w naszych kościołach wielkomiejskich takie oto zjawisko: ilekroć organista (zakładam, że dobry) intonuje jakąś pieśń religijną, nie odpowiada mu potężny chór wiernych, lecz jednostki otoczone milczącym tłumem. Trudno w takich warunkach o śpiewaczy zapał, więc te pojedyncze głosy brzmią cicho, nieśmiało, jakby jakiś hamulec zaciskał się na gardłach. Toteż słychać przede wszystkim głos organisty.
Znów odwołam się do osobistych wspomnień: w katedrze św. Jana w Warszawie (gdzie pracuje bardzo dobry organista, działa schola i o muzykę się dba) podczas pewnego uroczystego nabożeństwa zauważyłem, że gdy przychodzi do śpiewania wiernych, śpiewa pewna zakonnica, śpiewam ja oraz prowadzący ten duet organista... Co powoduje, że Polacy w kościołach zamilkli? Nie chcą śpiewać? Nie potrafią? Wstydzą się? A może te tradycyjne pieśni im się już nie podobają?...
Nie znam odpowiedzi na te pytania, bo aby je znać, trzeba by było zapewne przeprowadzić jakieś badania; mogę tylko domniemywać.

Wspaniałe pole działania

Reklama

Skoro wierni nie śpiewają, a organista nie umie być ich wychowawcą, to tę rolę - taki wniosek się wprost narzuca! - powinien przejąć kapłan, mając tak silne środki oddziaływania, jak homilie, różnorodne kontakty z parafianami (w kancelarii czy poza nią). Cóż stoi na przeszkodzie, by np. zachęcając do modlitwy, przypominać też, że „kto śpiewa, ten dwa razy się modli”? Czy nie można jak najczęściej przywoływać słów św. Augustyna, że skoro muzyka została dana człowiekowi przez Boga, trzeba Go chwalić i słowem, i dźwiękiem?
Wiadomo, że Pan Bóg nie każdemu człowiekowi daje te same talenty w takim samym wymiarze. Tu egalitaryzmu nie ma, o czym pamiętając, należałoby w seminariach położyć nacisk na kształcenie słuchu kleryków, na przekazanie im jak najpełniejszej wiedzy o muzyce i jej znaczeniu, na przekonaniu ich, że muzyka stanowi potężną duchową siłę, która może „zjadaczy chleba w anioły przerobić”, że użyję słów Testamentu Juliusza Słowackiego. Tak wykształcony przyszły ksiądz będzie umiał sprostać zadaniu; znajdzie sponsorów nie tylko na budowę czy odnowę kościoła, na freski i witraże, lecz także na utrzymanie scholi, na zatrudnienie dobrego organisty (od którego zarazem będzie umiał wymagać), na stałą akcję popularyzacji śpiewu i muzyki wśród swych wiernych. Sam natomiast, znając swe możliwości muzyczne, będzie je wykorzystywać w taki sposób, by działo się to z największym pożytkiem.
Dlaczego wierni nie śpiewają? Wszak śpiew jest umiejętnością! Umiejętnością tylko czasem wrodzoną, a w większości przypadków nabywaną przez naukę - w domu, w szkole, w kościele, na obozie, w ośrodku kultury. Lecz w naszych domach rodzinnych wspólne, międzypokoleniowe muzykowanie zdarza się już rzadko, choć wciąż jeszcze słyszę, że ktoś mówi: „Tych pieśni nauczyła mnie babcia...”. Na szczęście! Ale czy tak będzie także w przyszłości? W szkołach polskich zanikły dawne lekcje śpiewu, później przemianowane na tzw. wychowanie muzyczne. Dziś muzyki albo nie uczy się wcale, albo też przedmiot ten powierza się nauczycielom bez fachowego przygotowania. Owszem, są wyjątki, jak Niepubliczna Szkoła Podstawowa nr 1 im. J. Piłsudskiego w Krakowie, gdzie zajęciom muzycznym poświęca się dużo czasu - i ze świetnymi wynikami. Jednak z przeciętnej szkoły wychodzą dzieci, których gust ukształtowały jedynie radio i telewizja, a jaki to gust - każdy słyszy i widzi...
Wspomniałem o ośrodkach kultury, zwanych też centrami bądź - mniej pompatycznie - domami. Są one pozostałością po PRL-u, kiedy to, zgodnie z polityką partii, miały krzewić wyłącznie tzw. kulturę świecką, czyli laicką. W tym upowszechnianiu niektóre z nich poszły tak daleko, że dały schronienie zespołom... satanistycznego rocka. Naturalnie, nie neguję pozytywnej roli tych domów kultury, które lansują dobrą muzykę, być może takich jest nawet większość, wszelako chyba nie można oczekiwać, że odnalazłszy się w rzeczywistości III Rzeczypospolitej, zaczną lansować teraz kulturę muzyki religijnej, że będą uczyć religijnych pieśni.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Kto więc ma to robić?

Rolę fundamentalną, wręcz misyjną powinien w tej materii ponownie pełnić Kościół - jako mecenas i nauczyciel. Oprócz wspommnianych już wyżej sposobów widziałbym wykorzystanie do tego celu lekcji religii w szkole oraz dawne „postkomunistyczne” sale katechetyczne - we współpracy z państwowymi i prywatnymi szkołami muzycznymi wszelkich szczebli. Do tego wystarczyłyby mądre osobiste inicjatywy poszczególnych duszpasterzy. Ale to nie wystarczy: widzę tu wspaniałe pole działania dla księży biskupów i arcybiskupów. I Episkopatu jako całości.

CDN.

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Realizm duchowy św. Teresy od Dzieciątka Jezus

Niedziela Ogólnopolska 28/2005

[ TEMATY ]

święta

pl.wikipedia.org

Wielką zasługą św. Teresy jest powrót do ewangelicznego rozumienia miłości do Boga. Niewłaściwe rozumienie świętości popycha nas w stronę dwóch pokus. Pierwsza - sprowadza się do tego, iż kojarzymy świętość z nadzwyczajnymi przeżyciami. Druga - polega na tym, że pragniemy naśladować jakiegoś świętego, zapominając o tym, kim sami jesteśmy. Można do tego dołączyć jeszcze jedną pokusę - czekanie na szczególną okazję do kochania Boga. Ulegając tym pokusom, często usprawiedliwiamy swój brak dążenia do świętości szczególnie trudnymi okolicznościami, w których przyszło nam żyć, lub zbyt wielkimi - w naszym rozumieniu - normami, jakie należałoby spełnić, sądząc, iż świętość jest czymś innym aniżeli nauką wyrażoną w Ewangelii. Teresa nie znajdowała w sobie dość siły, aby iść drogą wielkich pokutników czy też drogą świętych pełniących wielkie czyny. Teresa odkrywa własną, w pełni ewangeliczną drogę do świętości. Jej pierwsze odkrycie dotyczy czasu: nie powinniśmy odsuwać naszego kochania Boga na jakąś nawet najbliższą przyszłość. Któraś z sióstr w klasztorze w Lisieux „oszczędzała” siły na męczeństwo, które notabene nigdy się nie spełniło. Dla Teresy moment kochania Boga jest tylko teraz. Ona nie zastanawia się nad przyszłością, gdyż może się czasami wydawać zbyt odległa lub zbyt trudna. Teraz jest jej ofiarowane i tylko w tym momencie ma możliwość kochania Boga. Przyszłość może nie nadejść. „Dobry Bóg chce, bym zdała się na Niego jak maleńkie dziecko, które martwi się o to, co z nim będzie jutro”. Czasami myśl o wielu podobnych zmaganiach w przyszłości nie pozwala nam teraz dać całego siebie. Zatem właśnie chwila obecna i tylko ta chwila się liczy. Łaska ofiarowania czegoś Bogu lub przezwyciężenia jakiejś pokusy jest mi dana teraz, na tę chwilę. W chwili wielkiego duchowego cierpienia Teresa pisze: „Cierpię tylko chwilę. Jedynie myśląc o przeszłości i o przyszłości, dochodzi się do zniechęcenia i rozpaczy”. Rozważanie, czy w przyszłości podołam podobnym wyzwaniom, jest brakiem zdania się na Boga, który mnie teraz wspomaga. „By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko, ten dzień dzisiejszy jedynie” - pisze Teresa. Jest to pierwsza cecha realizmu jej ducha - realizmu ewangelicznego, gdyż Chrystus mówi nieustannie o gotowości i czuwaniu. Ten, kto zaniedbuje teraźniejszość, nie czuwa, bo nie jest gotowy. Wkłada natomiast energię w marzenia, a nie w to, co teraz jest możliwe do spełnienia. Chrystus przychodzi z miłością teraz. To skoncentrowanie się na teraźniejszości pozwala Teresie dostrzec wszystkie możliwe okazje do kochania oraz wykorzystać je. Do tego jednak potrzebne jest spojrzenie nacechowane wiarą, iż ten moment jest darowany mi przez Boga, aby Go teraz, w tej sytuacji kochać. Nawet gdy sytuacja obecna jawi się w bardzo ciemnych barwach, Teresa nie traci nadziei. „Słowa Hioba: Nawet gdybyś mnie zabił, będę ufał Tobie, zachwycały mnie od dzieciństwa. Trzeba mi jednak było wiele czasu, aby dojść do takiego stopnia zawierzenia. Teraz do niego doszłam” - napisze dopiero pod koniec życia. Teresa poznaje, że wielkość czynu nie zależy od tego, co robimy, ale zależy od tego, ile w nim kochamy. „Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny do tych małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać”. Jeśli spojrzeć na komentarz Chrystusa odnośnie do tych, którzy wrzucali pieniądze do skarbony w świątyni, to właśnie w tym kontekście możemy uchwycić zamysł Teresy. Nie jest ważne, ile wrzucimy do tej skarbony, bo uczynek na zewnątrz może wydawać się wielki, ale cała wartość uczynku zależy od tego, ile on nas kosztuje. Zatem należy przełamywać swoją wolę, gdyż to jest największą ofiarą. Przezwyciężając miłość własną, w całości oddajemy się Bogu. Były chwile, gdy Teresa chciała ofiarować Bogu jakieś fizyczne umartwienia. Taki rodzaj praktyk był w czasach Teresy dość powszechny. Jednak szybko się przekonała, że nie pozwala jej na to zdrowie. Było to dla niej bardzo ważne odkrycie, gdyż utwierdziło ją w przekonaniu, że nie trzeba wiele, aby się Bogu podobać. „Dane mi było również umiłowanie pokuty; nic jednak nie było mi dozwolone, by je zaspokoić. Jedyne umartwienia, na jakie się zgadzano, polegały na umartwianiu mojej miłości własnej, co zresztą było dla mnie bardziej pożyteczne niż umartwienia cielesne”. Teresa nie wymyślała sobie jakichś ofiar. Jej zadaniem było wykorzystanie tego, co życie jej przyniosło. Umiejętność docenienia chwili, odkrycia, że wszystko jest do ofiarowania - tego uczy nas Teresa. My sami albo narzekamy na trudny los i marnujemy okazję do ofiarowania czegoś trudnego Bogu, albo czynimy coś zewnętrznie dobrego, ale tylko z wygody, aby się komuś nie narazić lub dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Intencja - to jest cały klucz Teresy do świętości. Jak wyznaje, w swoim życiu niczego Chrystusowi nie odmówiła, tzn. że widziała wszystkie okazje do czynienia dobra jako momenty wyznawania swojej miłości. Inną cechą, która przybliża ją do nas, jest naturalność jej modlitwy. Teresa od Dzieciątka Jezus, która jest córką duchową św. Teresy od Jezusa, jest jej przeciwieństwem odnośnie do szczególnych łask na modlitwie. Złożyła nawet z tych łask ofiarę, bo czuła, że w nich można szukać siebie. Jej życie modlitwy było często bardzo marne, gdyż zdarzało się jej zasypiać na modlitwie. Po przyjęciu Komunii św. zamiast rozmawiać z Bogiem, spała. Nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że nie potrafiła inaczej. Ważny jest fakt, iż nie martwiła się za bardzo swoją nieumiejętnością modlenia się. Wierzyła, że i z takiej modlitwy Chrystus jest zadowolony, gdyż ona nie może Mu ofiarować nic więcej poza swoją słabością. Aby się przekonać, jak daleko lub jak blisko jesteśmy przyjmowania Ewangelii w całej jej głębi, zastanówmy się, jak podchodzimy do niechcianych prac, mniej wartościowych funkcji, momentów, gdy nie jesteśmy doceniani, a nawet oskarżani. Czy widzimy w tym okazję, aby to wszystko ofiarować Chrystusowi, czy też walczymy o to, aby postawić na swoim lub zwyczajnie zachować twarz? Jak postępujemy wobec osób, które są dla nas przykre? Czy je obgadujemy, czy też widzimy w tym okazję, aby im pomóc w drodze do Boga? Teresa powie, gdy nie może już przyjmować Komunii św. ze względu na zaawansowaną chorobę, że wszystko jest łaską. Czy każda trudna sytuacja, trudny człowiek jest dla mnie łaską?
CZYTAJ DALEJ

Spekulacje na temat tytułu i treści pierwszej encykliki papieża Leona XIV

2025-10-01 15:46

[ TEMATY ]

Encyklika

Leon XIV

Vatican Media

Leon XIV

Leon XIV

Watykaniści spekulują obecnie na temat nazwy i treści dwóch pierwszych papieskich dokumentów nauczania Leona XIV. Powszechnie oczekuje się, że jego pierwsza encyklika będzie dotyczyła wyzwań stojących przed ludzkością w związku ze sztuczną inteligencją. Rzymski portal „Silere non possum” poinformował w środę, że łaciński tytuł dokumentu będzie brzmiał „Magnifica humanitas” - „Wspaniała ludzkość”.

Od momentu wyboru Leon XIV wielokrotnie wypowiadał się na temat szybkiego rozwoju sztucznej inteligencji i ostrzegał przed zagrożeniami związanymi z tym postępem technologicznym. Według „Silere non possum” pierwsza encyklika nowego papieża poświęcona globalnemu megatematowi sztucznej inteligencji może mieć podobne znaczenie jak historyczna encyklika „Rerum novarum” papieża Leona XIII z 1891 roku. W encyklice tej po raz pierwszy papież zajął się konsekwencjami industrializacji, inicjując tym samym katolicką naukę społeczną.
CZYTAJ DALEJ

MŚ w kajakarstwie górskim - złoty medal Zwolińskiej w C1

2025-10-02 08:07

PAP/EPA/DAN HIMBRECHTS

Klaudia Zwolińska zdobyła złoty medal w konkurencji kanadyjek jedynek (C1) w mistrzostwach świata w kajakarstwie górskim w australijskim Penrith.

26-latka slalomistka z Nowego Sącza przed rokiem została wicemistrzynią olimpijską w K1, a w 2023 roku w tej specjalności miała brąz mistrzostw świata. W kanadyjkach nie odnosiła dotychczas większych sukcesów, np. była 17 w paryskich igrzyskach.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję