Reklama

Ludzie ludziom...

Tragiczny przypadek Bogdana

Do Włoch Bogdan Wiśniowski przyjechał pod koniec sierpnia 2006 r. Udało mu się dostać pracę w restauracji w Licoli koło Neapolu. Potem wydarzył się ten tragiczny w skutkach wypadek w pracy. Po licznych przejściach Bogdan trafił do szpitala w Pozzuoli w stanie ciężkim. Lekarze poważnie obawiali się o jego nogi i o to, czy będzie normalnie chodził.

Niedziela Ogólnopolska 17/2007, str. 22-23

Rosario Stornaiuolo z zarządu regionu związku zawodowego CGIL w Neapolu oraz pracująca tam Polka Wioletta Sardyko - to oni z ramienia związku zaopiekowali się chorym Bogdanem
Juliusz Stachira

Rosario Stornaiuolo z zarządu regionu związku zawodowego CGIL w Neapolu oraz pracująca tam Polka Wioletta Sardyko - to oni z ramienia związku zaopiekowali się chorym Bogdanem<br>Juliusz Stachira

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Bogdan Wiśniowski ma 36 lat i pochodzi z małej miejscowości w województwie zielonogórskim. Do Włoch przyjechał, bo znalazł się w sytuacji bez wyjścia. W domu materialnie zaczynało być coraz gorzej. Mieszkał z mamą emerytką, która opiekowała się ciężko chorą babcią. On, notoryczny bezrobotny, bez widoków na jakąkolwiek pracę, nie mógł dłużej pozostawać na utrzymaniu mamy, której i tak brakowało na lekarstwa i zabiegi dla babci. Zdecydował się na wyjazd właśnie do Włoch - namówił go do tego kolega, który kiedyś pracował tam w restauracji. To on załatwił mu pracę u swego byłego szefa w restauracji w Licoli. Bogdan zmywał naczynia i pomagał w kuchni za 20 euro dziennie. Jak na pracę od świtu do nocy, to niewiele, ale i tak był zadowolony z tego, co miał. Tym bardziej że w restauracji miał darmowe wyżywienie i nocleg - w piwnicy przeznaczonej na podręczny magazyn, którą dzielił z pięcioma innymi Polakami zatrudnionymi w restauracji. Pracował, oczywiście, na czarno, jak pozostali rodacy. Wszystko było dobrze aż do pamiętnego 29 września. To wtedy zdarzył się wypadek, który dalsze jego życie zamienił w prawdziwe piekło. Pękł plastikowy pojemnik z gorącą oliwą, która wylała się Bogdanowi na nogi. Mężczyzna doznał poważnego poparzenia obu stóp.
Ból i cierpienie, których doznał Bogdan, trudno sobie wyobrazić. Jednak najbardziej przestraszony tym, co zaszło, był jego pracodawca, właściciel restauracji. Doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji, jakie mu grożą. Zatrudniony na czarno obcokrajowiec, nieubezpieczony, uległ poważnemu wypadkowi przy pracy. To już nie były żarty. Szef postanowił całą sprawę zatuszować. Dla Bogdana Wiśniowskiego zaczęła się droga przez mękę. Pierwszy opatrunek zrobił mu szef. Sprowadził też zaprzyjaźnionego lekarza. Bogdan zamykany był w magazynie-sypialni od zewnątrz, żeby nie wychodził i przypadkiem nie kontaktował się z nikim. Zresztą szef zagroził mu, że jeżeli będzie próbował ucieczki, to mu poderżnie gardło. Przy materacu rzuconym na posadzkę, który mu służył za łóżko, miał wiadro do załatwiania potrzeb fizjologicznych. Żeby był z niego jakiś pożytek i żeby nie przychodziły mu do głowy głupie myśli, szef przynosił mu małże do czyszczenia albo warzywa do przebierania. Bogdan pracował i mdlał z bólu. Lekarz, który odwiedzał go prawie codziennie, stwierdził któregoś dnia, że stan jego zdrowia się pogorszył, a poparzone nogi wymagają szpitalnego leczenia. Właściciel restauracji o szpitalu nawet nie chciał słyszeć i zmienił lekarza na innego, też znajomego. Nie wiadomo jak by się dla Bogdana zakończyła ta chałupnicza kuracja, gdyby nie pomoc jednej z Polek pracujących w restauracji. Korzystając z nieobecności szefa - dowiozła niemogącego chodzić Bogdana na wózku gospodarczym do telefonu. Bogdan zadzwonił do jedynej osoby, o której wiedział, że nie odmówi mu pomocy, do swojej mamy. Ona zadzwoniła do Ambasady Polskiej w Rzymie i poprosiła o interwencję.
Nad ranem do restauracji wtargnął oddział karabinierów. Poparzony Bogdan trafił do szpitala Santa Maria delle Grazie w Pozzuoli. Był 18 października - 20. dzień koszmaru, jaki przeżywał mężczyzna. Właściciel restauracji jeszcze tego samego dnia trafił do więzienia Pogioreale w Neapolu. Szpital w Pozzuoli o wypadku i chorym Polaku, który nie ma ubezpieczenia ani pieniędzy i nie zna języka, zawiadomił regionalny oddział korporacji związkowej CGIL w Neapolu. Związki zaopiekowały się Bogdanem, a personalnie - Polka, Wioletta Sardyko z zarządu regionu. Jak się później okazało, pomoc ta była bardzo potrzebna. W szpitalu odwiedzali Bogdana nieznani mu Włosi i grozili, że jeżeli będzie zbyt wiele mówił, to spotka go przykrość. Chory twierdził też, że część personelu patrzyła na niego niezbyt przychylnie. Opiekunowie postanowili przenieść go w bezpieczne miejsce, gdzie nie będzie odwiedzany i nawiedzany. Tak trafił do ośrodka Caritas, prowadzonego przez siostry zakonne. Tu mógł spokojnie dochodzić do zdrowia, mając odpowiednią opiekę.
O sytuacji Bogdana Wiśniowskiego Wioletta Sardyko poinformowała ks. Stanisława Iwańczaka, kierującego Polską Misją Katolicką w Neapolu. Oboje zainicjowali zbiórkę pieniędzy na rzecz Bogdana. Podczas niedzielnej Mszy św. dla Polaków uzbierano ponad 400 euro. Pieniądze zostały przekazane choremu Bogdanowi na jego osobiste potrzeby. Była to jedyna i konkretna pomoc rodaków. Bogdan nie znał swoich darczyńców, ale napisał do nich list, który był odczytany podczas Mszy św. dla polskich emigrantów. Napisał w nim: „(...) Dziękuję wszystkim, (...) Mariuszowi, Wioletcie, Jamalowi, Iwanowi, Enzo, Małgorzacie i Rafaelowi, Księdzu Stanisławowi, a przede wszystkim Wam, Kochani, dziękuję, bo mimo że mnie nie znacie, nie zawahaliście się mi pomóc. Żałuję tylko, że nie mogę Was uściskać i podziękować osobiście. Żałuję, że mogę tylko napisać: Dziękuję. Z podziękowaniami w modlitwie - Bogdan”.
Później Bogdan przebywał w domu opieki w Neapolu. Koszty jego pobytu pokryły władze miasta. Powoli wraca do zdrowia. Próbuje chodzić. Już wiadomo, że nogi będą sprawne. Jego pracodawca opuścił więzienie Pogioreale i przed sądem odpowie z wolnej stopy. Bogdan ma adwokata, znanego karnistę Angelo Cutolo, który w procesie wystąpi jako oskarżyciel posiłkowy. Prawnik został zaangażowany przez związek zawodowy CGIL. Mecenas jest przekonany, że wyprocesuje odszkodowanie jako rekompensatę za cierpienia Bogdana.
Bogdan Wiśniowski, gdy znalazł się w szpitalu w Pozzuoli, chciał jak najszybciej znaleźć się w Polsce, ze swoją rodziną i zapomnieć na zawsze o Italii. Teraz, gdy dochodzi do zdrowia, otoczony ludźmi mu życzliwymi, zastanawia się, czy nie spróbować jeszcze raz. Ma nadzieję na znalezienie dobrej, normalnej pracy i uczciwego pracodawcy.
Święta Bogdan spędził z rodziną w Polsce. Związkowcy z CGIL w Neapolu kupili mu bilet do Polski i powrotny z otwartą datą powrotu. Do Włoch może wrócić w każdej chwili. Od niego teraz zależy, czy zdecyduje się jeszcze raz na szukanie pracy w Italii, czy przyjedzie tylko na rozprawę w sądzie w Neapolu.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2007-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Szczegóły uroczystości pogrzebowych śp. ks. Grzegorza Dymka

2025-02-17 16:44

[ TEMATY ]

pogrzeb

Archiwum parafii

Ks. Grzegorz Dymek

Ks. Grzegorz Dymek

Kuria Metropolitalna w Częstochowie informuje, że 13 lutego 2025 r., w wieku 58 lat, w 34. roku kapłaństwa, odszedł do Pana śp. ks. Grzegorz Dymek, proboszcz parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Fatimskiej w Kłobucku. Szczegóły dotyczące pogrzebu zostały zamieszczone w nekrologu.

Archidiecezja Częstochowska
CZYTAJ DALEJ

Mazowieckie: Pięciu Latynosów oskarżonych o zbiorowy gwałt, ofiarą 20-latka

2025-02-18 11:04

[ TEMATY ]

gwałt

Adobe Stock

Pięciu Latynosów zostało oskarżonych o gwałt zbiorowy, do którego doszło w lipcu ubiegłego roku w samochodzie na trasie Warszawa–Janki. Szósty mężczyzna jest oskarżony o pomocnictwo. Ofiara to 20-letnia studentka.

"Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie skierowała akt oskarżenia przeciwko pięciu podejrzanym o dokonanie zgwałcenia i jednemu podejrzanemu o pomocnictwo w dokonaniu zgwałcenia w nocy 28 lipca 2024 roku w bliżej nieokreślonym miejscu w trakcie przejazdu samochodem na trasie Warszawa–Janki" - przekazał we wtorek PAP rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie prok. Piotr Antoni Skiba.
CZYTAJ DALEJ

Czechy: nie będzie Mszy przy piwie

2025-02-18 17:23

[ TEMATY ]

Czechy

BP KEP

Episkopat Czech stanowczo zareagował na „ekumeniczną” Mszę przy piwie, która sprawowana była w gospodzie należącej do benedyktyńskiego opactwa Brzewnow w Pradze. „Drogą do poznania głębi tajemnicy Bożej obecności [w Eucharystii] nie może być jej profanacja” – czytamy w oświadczeniu komisji episkopatu ds. liturgii.

Msza w gospodzie odprawiona została przez ks. Marka Váchę, wikariusza akademickiej parafii ks. Tomáša Halíka. Podczas liturgii podawane było piwo, wino i inne napoje. Ewangelię odczytał były ksiądz, a homilię wygłosiły dwie osoby świeckie. Msza była transmitowana na żywo przez telewizję Noe, dzięki czemu uzyskała wielki rozgłos, ale też wywołała oburzenie u wierzących, którzy poczuli się dotknięci takim potraktowaniem Eucharystii.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję