Mam 35 lat. Pracuję w niewielkiej firmie jako księgowa. Mając już tyle lat, jakoś nie odkryłam jeszcze swojego powołania. Nie mam powołania do stanu zakonnego, nie znalazłam jak dotąd żadnego mężczyzny, z którym chciałabym spędzić życie, i nie akceptuję swojej samotności. Właściwie, to jakie ja mam powołanie? Nie radzę sobie ze sobą, a gdy jeszcze pomyślę, że nie wypełniam żadnego powołania, to jest mi nawet głupio przed Bogiem. Ale co mam zrobić, skoro do tej pory nie pojawiły się żadne konkretne znaki ani żadne okoliczności, które określiłyby moją życiową drogę? Czy może być taki ktoś, kogo Bóg nie powołuje do niczego?
Barbara
Rozumiem dobrze Twój problem. Kiedy mnie ktoś pyta o najszczęśliwszy dzień mojego życia, odpowiadam bez chwili zastanowienia, że jest to dzień, w którym zdecydowałem się zostać księdzem. Szczęście tego dnia nie polega wcale na tym, że wybrałem akurat kapłaństwo, ale na tym, że wybrałem konkretny sposób realizacji mojego życia. Ja siebie zdefiniowałem i przyjąłem dla swojego życia konkretną drogę. To jest piękne odczucie, gdy człowiek wie, co ma robić, i jaką drogą ma pójść. Większość ludzi otrzymuje takie znaki i tak układa życie, że dość szybko wchodzi na drogę konkretnego powołania. Inni szukają bardzo długo. Najtrudniej chyba zagospodarować drogę samotności.
Myślę, że w Twoim przypadku nie można jeszcze powiedzieć, jaka będzie ta droga. W każdym razie chciałbym mocno podkreślić, że nie ma takich sytuacji, żeby Bóg nie powoływał człowieka do niczego. Nie jesteś panną nikt. Każdy z nas jest powołany do świętości. To nasze podstawowe powołanie, a wszystko inne jest tylko sposobem czy drogą realizacji powołania do świętości. Tak jak każdy człowiek, jesteś powołana do świętości i to jest Twoje największe zadanie, które trzeba realizować tu i teraz, w tym, co się dzieje w Twoim życiu. Jesteś księgową, masz pewnie dużo znajomych, wierzysz w Boga - to już jest tyle przestrzeni, na których można realizować swoje powołanie do świętości. Trzeba więc przestawić w swoim myśleniu pewne skojarzenia. Kapłaństwo, życie zakonne, małżeńskie - to są drogi, których istotą jest świętość. Zacznij realizować swoją świętość i na tym etapie zaakceptuj taki, a nie inny sposób jej realizacji w tym wszystkim, czym się teraz zajmujesz.
Jest taka legenda związana z mistrzem Eckhartem. Pewna kobieta przyszła do klasztoru kaznodziejów do mistrza Eckharta. Furtian zapytał ją: „Kogo mam zameldować?”. „Nie wiem” - odrzekła. „Jak to nie wiesz?” - zapytał z niedowierzaniem. Odparła: „Bo nie jestem ani dziewczyną, ani kobietą, ani mężem, ani żoną, ani wdową, ani dziewicą, ani panem, ani służącą”. Furtian poszedł do mistrza Eckharta i rzekł: „Wyjdźże, ojcze, do najosobliwszej istoty, o jakiej kiedykolwiek słyszałem, ale pozwólcie mi pójść z wami. Wysuńcie głowę i zapytajcie: Kto o mnie pyta?”. Mistrz tak też uczynił. Kobieta odezwała się do niego, tak jak przedtem do furtiana, ale wyjaśniła, co ma na myśli. „Gdybym była dziewczyną, to trwałabym w mojej pierwszej niewinności; gdybym była kobietą, to bez przerwy rodziłabym wieczne Słowo w mojej duszy; gdybym była mężem, to grzechom stawiałabym silny opór; gdybym była żoną, to dochowałabym wierności mojemu kochanemu małżonkowi; gdybym była panem, to miałabym władzę nad wszystkimi Boskimi cnotami. Nie jestem jednak nikim z nich, bo nie spełniam tego wszystkiego”. Mistrz odparł na to wszystko: „Sądzę, że rozmawiałem z najczystszą ludzką istotą, jaką kiedykolwiek spotkałem”.
Z tej historii wypływa wielka mądrość. Można mieć oznaczone powołanie, ale go nie realizować, gdy się nie wypełnia go w sposób temu powołaniu właściwy, czyli w sposób święty.
Na listy odpowiada ks. dr Andrzej Przybylski, duszpasterz akademicki z Częstochowy. Zachęcamy naszych Czytelników do dzielenia się wątpliwościami i pytaniami dotyczącymi wiary. Na niektóre z nich postaramy się znaleźć odpowiedź. Można napisać w każdej sprawie:
Pomóż w rozwoju naszego portalu