Jan Kuraciński, uczeń prof. Mariana Wnuka, wyemigrował z Polski w 1972 r. Zanim otworzył własne studio na Manhattanie, przeżywał, jak pewnie każdy emigrant, trudne chwile. To jednak minęło: po kolejnych latach był już cenionym rzeźbiarzem.
„Podobnie jak twórca instrumentów, dysponujący odpowiednim rezonansem i brzmieniem, tak David II (taki przyjął w USA pseudonim artystyczny) dysponuje tkanką i kształtem - pisał wkrótce jeden z recenzentów. - David jest artystą, któremu możemy zazdrościć siły wyrazu. Jest to artysta, który znalazł sposób na filtrowanie ikonografii naszego świata, przy użyciu wybranego przez niego środka i zaprezentowanie rezultatu we wciągający i zrozumiały sposób”.
W 1998 r. Kuraciński z żoną Barbarą wrócili do Polski, zamieszkali w Warszawie, a w rodzinnej okolicy artysty otworzyli studio. Jednak, jak wspomina, po przyjeździe z USA nie mógł pracować: tak mocne było zderzenie Manhattanu z kielecką wsią. Tym mocniejsze okazało się dokonujące się przewartościowanie w jego twórczości. Efektem były rzeźby, a jeszcze częściej sakralne płaskorzeźby. Artystyczną ewolucję doskonale pokazała przed kilkoma laty wystawa „Między Ameryką a Polską” w Muzeum im. Pułaskiego w Warce, a teraz ekspozycja „Między sacrum a profanum” w warszawskiej Galerii DAP.
Język rąk
Reklama
W Ameryce, tłumaczył kiedyś Kuraciński, sztuka jest relaksem. - Wyzwala kreatywne impulsy i służy wyzwoleniu świadomości, ponieważ to jest to, czego współczesne życie amerykańskie wymaga - mówił w wywiadzie. - Chcę sławić tę epokę poprzez kreowanie wolnych biologicznych struktur - symboli, siły, męskości i kobiecości, jako zasadniczych elementów życia, konfrontacji, akcji i historii.
„Sztuka dla tego artysty emigracyjnego jest poszukiwaniem własnego «ja» na gruncie amerykańskim. Konsekwentnie realizuje swój program. Jako jeden z niewielu z licznej rzeszy polskich artystów plastyków emigrujących za ocean (w celach artystycznych) osiągnął sukces” - pisała w pracy magisterskiej na temat amerykańskiego okresu twórczości Kuracińskiego Renata Wójcik-Higersberger.
„Tamtejsze” rzeźby były inspirowane kulturą amerykańską, atmosferą Nowego Jorku, czasem wręcz dyktowane przez amerykańskiego odbiorcę. - Nowy Jork jest ciekawym miejscem, ale trzeba bystro obserwować, żeby się nie zgubić, tyle oferuje. To ekscytujące, ale niebezpieczne miasto. Tam trwa ciągła olimpiada życiowa. Ktoś trafnie powiedział, że Manhattan to iluzja nieba i prawdziwe piekło - mówi dziś.
Jak niemal każdy rzeźbiarz, jest oszczędny w słowach, stara się mówić przez to, co tworzą ręce. One same to zresztą częsty motyw jego twórczości. - Ktoś powiedział, że ręce to wewnętrzny pejzaż człowieka, przez ręce, ich ruch, można sporo wyrazić, bo sama ich forma dużo sugeruje - mówi.
Mają swój własny język. Wyciągnięte w modlitewnym geście prośby do Boga, dziękczynienia i przebłagania. Otwarte - kojarzą się z prawdą, lojalnością i otwartością. Złożone - mogą wyrazić niepokój, chęć zachowania tajemnicy albo koncentrację, szacunek, pokorę i oddanie. Wyciągnięte - aby przyjąć Ciało Chrystusa.
Ręce u Kuracińskiego wydają się nieociosane, trzeba je oglądać z daleka. Ich faktura jest celowo surowa. - Wygładzone miałyby mniejszą ekspresję. A w rzeźbie chodzi o to, żeby forma dużo mówiła i mocno działała - mówi. W czasie tworzenia rzeźbiarz idzie za formą. Często ma już myśl w trzech wymiarach, ale gdy próbuje wyrazić ją przez ręce i dłuto, wychodzi coś nowego, odległego. Bo forma sporo sugeruje. A forma finalna, gotowa rzeźba, musi nieść ze sobą przekaz. - Musi wciągać widza. Jeśli nie, jest jedynie czystą formą - mówi artysta.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
On cię podniesie
„Sztuka powinna wyrażać się w duchowości”. Ta uwaga Jana Pawła II, wypowiedziana podczas spotkania z artystami w Warszawie, zapadła Janowi Kuracińskiemu szczególnie w pamięć i - jak podkreśla - ciągle mu towarzyszy. Inne słowa Papieża: „Sztuka to to, co czyni człowieka bardziej człowiekiem” - stały się mottem warszawskiej wystawy.
Bo sztuka bez wartości, głębi duchowej, nie jest sztuką. W Polsce też zrobiło się niebezpiecznie pod tym względem, uważa rzeźbiarz. Polska się sekularyzuje i widać to także w sztuce. - Człowiek atakowany jest przez 24 godziny na dobę tym, że wartością jest profit i konsumpcja. To gubi świat i sumienie ludzkie. Nie wolno się temu poddawać - mówi.
Wśród wystawianych w Galerii DAP płaskorzeźb była artystyczna wizja nagrobka państwa Kuracińskich, która powstała kilkanaście lat temu. Jest połówka twarzy artysty i jego żony. - O nagrobku, o śmierci trzeba myśleć przez całe życie. Bóg może nas zawołać w każdej minucie. Jaka jest pewność, że dożyjemy jutra, końca roku? - mówi. Z wiekiem śmierć jest coraz bardziej namacalna i - z czasem - nie trzeba już o niej myśleć, ona jest już obecna.
- Gdyby nie Opatrzność, już by mnie nie było. Miałem dwa poważne wypadki samochodowe, z których wyszedłem cudem. Bardzo mnie to zbliżyło do Boga - mówi, dodając przekornie, że pewnie też pomogły mu silne geny świętokrzyskie, powodujące, że jest uparty jak osioł.
- Gdy wyjeżdżałem do Stanów, moja mama - miała ukończone trzy klasy szkoły podstawowej - powiedziała: Synu, długo cię nie zobaczę, pamiętaj o Panu Bogu. Jak będziesz pamiętał, to gdy się nawet wywrócisz, On cię podniesie!... Dała mi mądrość, która chodziła za mną w Stanach i chodzi za mną do dziś - mówi Jan Kuraciński.
Między sacrum a profanum
„Tutejsze” prace Kuracińskiego oznaczają artystyczny powrót do korzeni, do fascynacji sacrum, sztuką sakralną. I pewnie są nam bliższe i bardziej zapadają w pamięć. Granica między sacrum a profanum w rzeźbach Kuracińskiego przebiega w formie - przyznaje sam artysta. - Ale w ogóle rzeźba działa tylko formą - mówi.
W rzeźbach wykonanych już w Polsce jest większa zaduma, inaczej przekazywana tajemnica. W rzeźbach amerykańskich uderza paradoks, humor. Niekiedy krotochwila, jak choćby rzeźba z elementami autobiograficznymi, przypominającymi artystę w za dużej, pożyczonej na ślub marynarce.
- W Ameryce było chyba dalej do Pana Boga: to zsekularyzowany kraj, człowiek pracuje i bawi się. Tu człowiek inaczej się czuje, jest u siebie. I była inna, lepsza, atmosfera do tworzenia. Tu wracało się do ojczyzny, po trosze też do Pana Boga - mówi Kuraciński. Tam lepiej było widać, że nasza cywilizacja mieści się gdzieś między sacrum a profanum.
- Gdy przyjechaliśmy do Stanów z komunistycznej Polski, modliliśmy się, chodziliśmy do kościoła, ale atmosfery nie było, czuło się, że życie duchowe jest gdzie indziej - mówi Barbara Łojek-Kuracińska. - Odnaleźliśmy je naprawdę dopiero po powrocie.
Okres Wielkopostny 2012 w parafii Najświętszego Zbawiciela w Warszawie został ubogacony wystawą 12 płaskorzeźb sakralnych artysty rzeźbiarza Jana Kuracińskiego. Jest to najnowszy cykl, świeżo spod dłuta tego artysty, obejmujący lata 2009-2011. Płaskorzeźby te, wyeksponowane na bocznych filarach świątyni, są oryginalnym uzupełnieniem odbywającej się tu Drogi Krzyżowej oraz innych nabożeństw wielkopostnych. Ewangelizują swoją zadumą nad tajemnicą cierpienia. Towarzyszą nam w osobistej pielgrzymce wielkopostnej.