Szpitalne łóżko, zakład opieki społecznej, ośrodek rehabilitacyjny - to miejsca, z których często w niebo wznosi się dramatyczny krzyk modlitwy. Gdy w naszych rodzinach na chorobę zapada ktoś nam najbliższy, stajemy przed Bogiem i mówimy: „Panie, mój mąż, żona, dziecko, przyjaciel, mama, tata... Ty wszystko możesz...”. To przecież zupełnie naturalna postawa. A jednak, gdy wczytamy się w wersety Janowej Ewangelii, pojawiają się wątpliwości. Miłość Jezusa do trójki rodzeństwa z Betanii - Łazarza, Marii i Marty - mimo trudnego doświadczenia, wyraża swą pełnię dopiero wtedy, gdy objawia się chwała Boga, nie wcześniej. Gdy Łazarz zaczyna chorować, siostry posyłają Jezusowi wiadomość: „Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz” (J 11, 3). Jezus odbiera wiadomość od sióstr Łazarza i... nie robi nic. Mówi uczniom, że choroba ta nie zmierza ku śmierci i dopiero po dwóch dniach podejmuje decyzję o powrocie do Judei. Dla pochylonych nad chorym Łazarzem sióstr to cała wieczność. Czekają w zawierzeniu słowom Jezusa. Wierzą, że On dotrzymuje obietnic. Ale czas płynie, a Pan się nie zjawia. Wystawiona na próbę wiara musi przetrwać śmierć brata i złożenie go do grobu. Mijają cztery dni od pogrzebu, a Jezus wciąż się nie zjawia. Co to za miłość? Co to za przyjaźń? Co to za Bóg...? „JEZUS MIŁOWAŁ MARTĘ I JEJ SIOSTRĘ, I ŁAZARZA” (J 11, 5) … I przyszedł czwartego dnia po pogrzebie. Bóg odbiera wiadomości, które przekazujemy Mu w naszych modlitwach. Mija czas, a nam się często wydaje, że nie robi nic. Wydaje się, że zwleka, a czas płynie i działa na szkodę ludzkiego losu. Wydaje się, że to taka miłość spóźniona. A jednak próbujemy wierzyć, że kocha. Czyż nie powiedział nam, że jeśli uwierzymy, ujrzymy chwałę Bożą?
Pomóż w rozwoju naszego portalu