Co właściwie stało się w Mosulu, mieście na północy Iraku, gdzie w ostatnim czasie chrześcijanie - jak mówił Benedykt XVI - stali się ofiarami okrutnej przemocy? Pogłębionej analizy sytuacji dokonał brytyjski „The Tablet”.
Najpierw fakty. W wyniku rozpoczętej we wrześniu fali przemocy Mosul opuściło 13 tys. chrześcijan. Dziś w mieście pozostało ich tylko 500. W wyniku prześladowań 15 chrześcijan zamordowano. Zniszczono wiele domów. Atakowano kościoły. Akcja rozpoczęła się we wrześniu od nadsyłanych pod adresami chrześcijan listów, zostawianych w skrzynkach głosowych wiadomości, że w Mosulu nie mają czego szukać. Mogło się wydawać, że za wszystkim stoją islamscy fundamentaliści. Bezpośrednio tak, ale prawdopodobnie byli oni narzędziem w wielkiej polityce. O co więc naprawdę chodziło?
Mosul leży na północy Iraku. Stanowi swoistą granicę między arabskim południem a kurdyjską północą kraju. Do tego znajdują się tu prawdopodobnie bogate złoża ropy naftowej. Chrześcijanom już wielokrotnie proponowano stworzenie specjalnej strefy, poza Mosulem. Mieli się tam wszyscy osiedlić, a władze gwarantowałyby im bezpieczeństwo. Duchowi liderzy wspólnoty nigdy nie zgadzali się jednak na takie rozwiązanie. - Nie chcemy getta - mówili. - Chcemy być pełnoprawną częścią irackiego społeczeństwa. Także za to jeden z nich - abp Paulos Faraj Rahho stracił niedawno życie. Uprowadzono go sprzed katedry, a później zamordowano. Komu zależy na stworzeniu tej enklawy? Największy interes ma w tym lokalny kurdyjski rząd. Dlaczego? Kurdowie chcą, aby chrześcijanie stali się buforem między nimi a arabską częścią Iraku. Gdyby plan się udał, wyznawcy Chrystusa znaleźliby się między młotem a kowadłem.
Co na to chrześcijanie? Czują się porzuceni przez Zachód. Manipulowani. Mówią: - Przedtem żyliśmy w republice strachu, teraz żyjemy w republice kłamstwa.
(pr)
Pomóż w rozwoju naszego portalu